Thumbnail image

To już rok bloga o edukacji i...zakazu prac domowych

Czyli (jeszcze nie za długa) historia mojego bloga edukacyjnego wraz z komentarzem do wydarzeń bieżących.

Minął rok od mojego pierwszego wpisu na blogu. Jak na razie mam jeszcze trochę siły, żeby blogować dalej. Nadszedł jednak czas na krótkie podsumowanie sukcesów i porażek tego bloga. A żeby było choć trochę merytorycznie (w temacie samej edukacji), na sam koniec poruszę również temat innej rocznicy: wprowadzenia zakazu zadawania prac domowych.

Garść statystyk

Licząc bez tego wpisu, na blogu pojawiły się dotychczas 43 wpisy. Między innymi:

Przeciętny wpis ma długość około 1200 słów. Najdłuższy (około 3500 słów) dotyczy gry w kości.

Żaden wpis nie został wygenerowany (w części lub w całości) przez sztuczną inteligencję. Fakt, że tak generuje się obecnie treści najłatwiej, być może przynosi to nawet dużo ruchu, a mało kto już w sumie na to narzeka. Używam natomiast sztucznej inteligencji do drobnych poprawek, generowania niektórych obrazków, miniaturek, skrótów wpisów na portal społecznościowy etc. Sztuczna inteligencja nie ma oporów przed nadmiernym używaniem słów typu awesome, great, unbelievable etc. W tym jest ode mnie po prostu lepsza.

Sukcesy

Jestem zadowolony z tego, że nadal mam backlog tematów, o których chciałbym napisać. Nie muszę więc tego wymyślać na siłę. Zaczynając bloga, miałem w głowie plan na może kilkanaście wpisów, ale wraz z ich pisaniem i dalszym edukowaniem (się), życie przyniosło kolejne pomysły.

Nie wiem czy te moje wpisy dobrze się czytają, ale zdarza mi się już używać moich narzędzi w różnych kontekstach i cieszy mnie, że mam miejsce, gdzie są one dla mnie i dla innych dostępne.

Technicznie chyba strona działa jak należy: na komórce wyświetla się rozsądnie, na komputerze chyba też. Nie powiedziałbym, że mam tutaj pełen sukces: strona nie jest zbyt piękna.

W kwestii ruchu z wyszukiwarek jest jeden mały sukces. Podstrona z labiryntami do wydruku jest wysoko na liście wyników wyszukiwania w Google, przynosząc na bloga pewien ruch (co najmniej kilkanaście unikalnych wejść dziennie).

Pomimo tego, że nadal zostało mi jeszcze sporo niesprzedanych, wydrukowanych egzemplarzy, traktuję też wydanie mojej książki jako sukces. Tak, powiedzieć, że nie jestem zbyt dobry w promocję, to jak nic nie powiedzieć, ale książka jest, a za to co tam napisałem może bym się nie dał pokroić, ale myślałem nad tym sporo i cieszę się, że udało mi się doprowadzić jakiś duży projekt do końca w jakości, z której jestem zadowolony.

Porażki

Wydaje mi się, że nie udało się (na razie) zbudować nawet niewielkiej stale aktywnej społeczności wokół tego bloga. Przyznaję, że trochę liczyłem na większą liczbę komentarzy, uwag (nawet tych negatywnych), pomysłów etc. Rzadko kiedy otrzymuję powiadomienia o potrzebie potwierdzenia kolejnego komentarza, rzadko kiedy mam okazję otrzymać informacje zwrotne na temat wpisów czy narzędzi, które udostępniłem. Statystyka tutaj nie jest na moją korzyść - mam średnio niewiele ponad jeden komentarz na wpis, a ta statystyka bierze pod uwagę również moje odpowiedzi. Do sukcesu brakuje sporo: zadowolony byłbym, gdyby udało się osiągnąć sytuację, w której nie tylko ja komuś odpowiadam, ale również gdyby czytelnicy nawzajem sobie odpowiadali, czasami bez mojego udziału w ogóle.

Wydaje mi się też mimo wszystko porażką, że na bloga miesięcznie wchodzi jedynie kilkuset unikalnych użytkowników, z czego połowa tylko po to, żeby pobrać labirynt i zamknąć stronę bez sprawdzenia czy nie ma na niej jeszcze innych użytecznych treści.

Statystyki wejść na blog z ostatniego roku.

Niewielkim sukcesem, a zarazem chyba wielką porażką jest mój newsletter edukacyjny. Sukcesem, bo go uruchomiłem, a porażką, bo baza subskrybentów liczy na dzień dzisiejszy zaledwie 26 osób.

Plany na przyszłość

Przyznaję, że w sprawie tego bloga mam więcej chwil zwątpienia niż radości, ale zamierzam pisać dalej, przynajmniej póki nadal mam chęci i pomysły na to, o czym mogę napisać. Nawet jeżeli okaże się, że kompletnie nikt tego nie czyta, wiele z tych narzędzi zdarzy mi się jeszcze użyć. Napisanie o czymś porządkuje moje myśli w tej sprawie. A ja lubię mieć porządek w szufladkach w mojej głowie. Szczególnie jeśli chodzi o tematy edukacyjne.

Zakaz prac domowych

Tak jak rok temu rozpocząłem blogować, tak i rok temu zaczęły obowiązywać przepisy regulujące zadawanie prac domowych w szkołach podstawowych.

Moje zdanie w tym temacie jest w miarę spójne z innymi moimi poglądami na edukację, a mianowicie: wolałbym, żeby kwestia prac domowych nie była regulowana centralnie. Nie rozumiem dlaczego tak wiele rzeczy musi być identyczne we wszystkich szkołach w kraju. Za wychowanie dziecka odpowiadają rodzice. W dużych miastach mają oni jakiś wybór co do tego, do której placówki posyłają dziecko. Są więc rodzice, którzy zgadzają się z poglądem, że dzieci są przeciążone w szkole i chcieliby takiego ogólnoszkolnego zakazu, a są rodzice, którzy wolą, żeby ich dzieci się więcej uczyły i korzystały z tego, że ktoś wymusza na nich pracą w domu ugruntowanie treści, które nabyły (lub powinny nabyć) na lekcji i oni posłaliby dziecko do takiej szkoły, w której prace domowe są. Dlaczego by nie dać tym rodzicom wyboru i robić ogólnokrajowy przykaz lub zakaz?

Na każdy argument znajdzie się kontrargument, a każdy rodzic inaczej je w swoim umyśle waży. Rodzice, którzy woleliby zakazu, może mają w głowie jakąś konkretną sytuację swojego dziecka? Przykładowo: niepełnosprawność, chęć uczestnictwa w dużej liczbie zajęć dodatkowych, edukację częściowo domową według programu innego niż szkolny lub problemy w rodzinie. To nie musi przecież od razu oznaczać, że rodzice nie chcą dobrego nauczania dla swoich dzieci. Podobnie, rodzice, którzy wolą aby prace domowe były zadawane też przecież zazwyczaj nie chcą, żeby ich dzieci były przeładowane obowiązkami i nie robiły nic innego oprócz szkoły. W samym akcie pracy domowej poza kwestią merytoryczną, ja na przykład widzę pewien trening sumienności, wykonania obowiązku, który przecież będzie stale towarzyszył człowiekowi, gdy dorośnie. Nawet jeżeli dzieciom trzeba pomagać w odrobieniu zadania, jak narzekają niektórzy rodzice, ja widzę w tym duży plus: rodzic ma naturalny moment, w którym może się zorientować, gdy coś w edukacji jego dziecka idzie nie tak i może na to zareagować. Gdyby takiej pracy domowej nie było (w której pomoc rodzica okazała się potrzebna), to być może problemy dziecka pozostałyby niezauważone. Nie uważam, żeby dało się to łatwo rozstrzygnąć na szczeblu centralnym i ustalić co się bardziej opłaca.

Jako nauczyciel (na szczęście w większości pracuję w liceach) nie wyobrażam sobie nie zadawać prac domowych. Nie dlatego, że nie potrafię się zmieścić z materiałem na zajęciach. Po prostu są zadania, które wymagają więcej niż 45 minut na przemyślenie i rozwiązanie. W świetle obowiązującego zakazu, w wielu przypadkach formalnie nie da się w szkole podstawowej zadać zadania, którego wykonanie zajęłoby więcej niż 45 minut. Na drugim etapie Olimpiady Informatycznej uczniowie mają do rozwiązania dwa zadania w ciągu pięciu godzin. I zdarza się, że mówią, że zabrakło im czasu. Na zajęciach przedstawiam uczniom niezbędne narzędzia do rozwiązywania zadań, wspomagam ich na samych zajęciach i obozach, żeby te zadania robili, ale bardzo często zostawiam im też listę zadań do samodzielnego rozwiązania w domu. Uczniowie wysyłają rozwiązania do automatycznego systemu, który po kilku sekundach informuje ich, czy ich rozwiązanie jest poprawne czy nie. A jeżeli napotkają na problem, mogą do mnie napisać wiadomość, a ja staram się im pomóc. Nie patrzę przy tym na to, czy jest już wieczór czy może niedziela.

Dociera jednak do mnie, że sytuacja rodzinna bywa różna i nie każdy ma ochotę na to, żeby jego dziecko przesiadywało przed komputerem do nocy, próbując rozwiązać zadania z list ćwiczeniowych. Tacy rodzice po prostu niech nie posyłają dziecka do szkoły, w których uczą tacy nauczyciele jak ja. Jeżeli szkoły będą miały wybór, to na każdy popyt powinna się pojawić również odpowiednia podaż.

Apel do Czytelników

Drogi Czytelniku, jeżeli udało Ci się dotrzeć do tego miejsca, chciałbym z tego miejsca poprosić Cię o jakiś komentarz:

  • co myślisz o tym blogu?
  • o czym powinienem napisać?
  • co (a być może również jak, jeżeli masz na to pomysł) powinienem poprawić?

Co kilkadziesiąt (kilkaset?) głów to nie jedna. Sekcja komentarzy pozostaje otwarta.

Komentarze