Thumbnail image

Nie wszystko złoto co się świe(ę)ci... czyli Maciej Kawecki i materiał o Ryszardzie Szubartowskim.

Na czym tak naprawdę polega metoda Szubartowskiego? I parę słów o uczeniu się dorosłych.

Spis treści

Na tym blogu zwykle nie podejmuję tematów kontrowersyjnych, ale tym razem zrobię wyjątek. Inspiracją do powstania tego wpisu stał się film Mistrz, opublikowany na kanale Macieja Kaweckiego – This is IT. Materiał ten przedstawia sylwetkę Ryszarda Szubartowskiego, nauczyciela informatyki w III Liceum Ogólnokształcącym w Gdyni.

Byłem jego uczniem i moje wspomnienia różnią się od obrazu, który został zaprezentowany w filmie. Nie twierdzę, że zawiera on w całości nieprawdę, ale pomija wiele istotnych aspektów, które warto przytoczyć, zwłaszcza w obliczu rosnącej popularności materiału. Chciałbym więc uzupełnić ten obraz o nieco szerszy kontekst — zarówno metody Szubartowskiego, jak i doświadczenia uczniów, które niekoniecznie wpisują się w narrację sukcesu. Zdaję sobie sprawę, że długi artykuł jest mniej atrakcyjny niż dobrze zmontowany film, zwłaszcza w dobie krótkiego attention span, ale nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie spróbował tego naprostować. W artykule jest spis treści, można sobie szybko przewinąć. Powodzenia.

(zdjęcie Ryszarda Szubartowskiego z miniaturki pochodzi z Wikipedii, autor Dzmitry Pisarchyk, na licencji CC BY-SA 4.0)

Film Mistrz

Materiał, który można obejrzeć poniżej, trwa około 30 minut i prezentuje Ryszarda Szubartowskiego wyłącznie w pozytywnym świetle:

Narracja skupia się na sukcesach dwóch jego znanych uczniów — Jakuba Pachockiego i Filipa Wolskiego. — którzy pracują nad sztuczną inteligencją w OpenAI. Sukcesy Jakuba i Filipa są niewątpliwie spektakularne. Obaj zgodnie deklarują, że swoje osiągnięcia zawdzięczają Szubartowskiemu. Film pokazuje też ogólny zarys jego podejścia dydaktycznego: naukę przez pasję, wymianę wiedzy między uczniami, rezygnację z typowego modelu oceniania i nacisk na intuicję oraz emocjonalne zaangażowanie. Choć wartości te brzmią szlachetnie, sposób ich realizacji i skutki, szczególnie dla uczniów, którzy nie wpisali się w model „olimpijczyka”, pozostają w filmie całkowicie pominięte.

Komentarze internautów

Komentarze na temat materiału są prawie w stu procentach pozytywne i zdają się podchodzić do bardzo jednostronnej narracji w zasadzie bezkrytycznie. Poniżej kilka z nich.

Przykładowy komentarz z YouTube.
Przykładowy komentarz z YouTube.
Przykładowy komentarz z YouTube.

Internauci chwalą też twórcę kanału za jakość filmu dokumentalnego.

Przykładowe komentarze z YouTube.
Przykładowe komentarze z YouTube.

Uwagi do materiału

Przede wszystkim nie podzielam opinii internautów, którzy chwalą jakość przygotowanego filmu. Odnoszę wrażenie, że celem filmu jest wywołać pozytywne emocje w stosunku do osoby Ryszarda Szubartowskiego, a jego metoda przedstawiona jest tylko przy okazji, tylko przez chwilę i bez szczegółów. Jeżeli naprawdę chcielibyśmy, żeby nauczyciele czegoś się dzięki temu nauczyli, byłoby dobrze, gdyby metoda została zaprezentowana szerzej. Z całego półgodzinnego filmu nie dowiecie się o metodzie Szubartowskiego więcej niż napisałem w pierwszej sekcji tego wpisu.

Komentarz pod filmem. Jak widać ktoś się ze mną zgadza.

W ogóle nie wspomniano o obozach naukowych (wyjazdach na tydzień poza szkołę, żeby móc w spokoju potrenować programowanie i algorytmy). Nie wspomniano również o sobotnich zajęciach (trwających często dłużej niż zwykły dzień szkolny), czy o rozwiązywaniu zadań w trybie konkursowym i warsztatowym (najpierw uczeń myśli nad zadaniem samodzielnie, a dopiero później dostaje omówienie jak dane zadanie powinien zrobić i może wtedy zadanie “dobić” za mniej punktów). Szczęśliwie, nie jest trudno znaleźć inne filmy na YouTube, gdzie Szubartowskiemu dano więcej czasu na opowiedzenie o swoich metodach, ale wnioskując po komentarzach myślę, że niewiele osób wyszuka sobie coś więcej.

Postać Ryszarda Szubartowskiego jest dużo bardziej kontrowersyjna niż prezentuje film. Trywialnie dotrzeć do uczniów, którzy nie wypowiedzieliby się o nim pozytywnie. W każdym systemie (również u Szubartowskiego, czy w klasach które ja uczę) większość uczniów nie odnosi sukcesów w olimpiadzie (co nie jest niczym dziwnym przy dużej liczbie startujących i małej liczbie laureatów). Paru moich kolegów ze szkolnej ławki (nie chcę powiedzieć, że większość, bo to może być tylko moje wrażenie), którzy tak jak ja doświadczyli informatyki u Szubartowskiego, nie wypowiada się o nim zbyt (w ogóle) pozytywnie. Uważam, że jeżeli robi się film dokumentalny o osobie wokół której są kontrowersje, to nie powinno się udawać, że tych kontrowersji nie ma. Tymczasem materiał jest wybitnie jednostronny, nikt nie wspomina o żadnym potknięciu Szubartowskiego, nikt nie ma mu nic za złe, jest tylko sukces i nic więcej. Uczniowie to nie elementy statystyki: każdy z nich pójdzie później w swoją stronę i będzie żył swoje życie, bardziej wspominając swoje doświadczenia niż sukcesy Pachockiego i Wolskiego. Istotne jest nie tylko jak system działa na tych, na których działa. Ważne jest również co dzieje się z pozostałymi uczniami, na których cudowne lekarstwo systemu edukacji nie zadziałało. Tym ważniejsze, że takich uczniów (nawet w elitarnej szkole) jest więcej niż Pachockich i Wolskich.

Ryszard Szubartowski - czego nie powiedziano?

Krytyka Szubartowskiego od mniej wybitnych

Pod filmem pojawiło się dosłownie kilka konkretnych krytycznych komentarzy.

Przykładowy komentarz z YouTube.
Przykładowy komentarz z YouTube.

Moje doświadczenia w jakiejś części pokrywają się z tym co pisze @rafalf911. Może nie nazwałbym Szubartowskiego tyranem i ja sam nie byłem przez niego zastraszany. Nigdy nie widziałem też, żeby stosował przemoc w sensie fizycznym.

Moje osobiste doświadczenia z Szubartowskim

Zaznaczę od razu, że należałem do grona uczniów, którym udało się odnieść co najmniej umiarkowany sukces. Dwukrotnie zostałem laureatem Olimpiady Informatycznej. W systemie Szubartowskiego byłem traktowany dobrze, przynajmniej na początku. Mimo to, już wtedy zauważałem duże różnice w traktowaniu poszczególnych uczniów i sytuacje, które z perspektywy czasu trudno nazwać sprawiedliwymi. W pamięci utkwiła mi scena, w której kolega, podłączając swojego laptopa do gniazdka, usłyszał od Szubartowskiego: “Co prąd kradniesz?!”. Szubartowski nie miał jednak wtedy żadnego problemu z tym, że zdarzało mi się przychodzić na zajęcia nawet z dwoma laptopami i oczywiście też podłączać je do prądu (a czasami również ze słuchawkami na uszach). Dla mnie to był pierwszy sygnał, że wobec niektórych uczniów stosowane są metody, które nie budują atmosfery wzajemnego szacunku.

Materiał w ogóle nie skupia się również na twardych umiejętnościach merytorycznych Szubartowskiego, które są… krótko mówiąc słabe. Zajęcia informatyki rzadko zawierały treści informatyczne. Często dotyczyły tematów filozoficznych lub społecznych, np. różnic między mózgiem a umysłem, albo porównań systemów edukacyjnych w różnych krajach. Od Szubartowskiego dowiedziałem się na przykład, że żeby osiągnąć sukces w informatyce, trzeba być otwartym. Gdy mój kolega dopytał Na co trzeba być otwartym?, uzyskał jedynie odpowiedź Na jajco!. Do dzisiaj z przekąsem wspominamy przy różnych okazjach otwartość na jajco jako jeden z kluczowych aspektów sukcesu informatycznego młodych uczniów Szubartowskiego. Profesor Szu radził również nie drażnić krokodyla, póki nie przepłynie się Nilu. Zapamiętałem także to, że mylę dwa pojęcia, choć profesor nigdy nie wyjaśnił mi, które konkretnie dwa pojęcia mylę, ale zawsze jakieś dwa według niego były. Trudno rozmawia się na poziomie z kimś, kto każdą merytoryczną uwagę zbywa jednym z tekstów ze swojego niedużego wachlarza aforyzmów.

Osoby, które rozumieją coś z algorytmiki i programowania mogą sobie sami wyrobić zdanie (poniższe zadanie referuje Ryszard Szubartowski).

Dosłownie raz na jakiś czas Szubartowski próbował nam przedstawić jakiś merytoryczny materiał. Pamiętam, że próbował nam kiedyś opowiedzieć o eliminacji Gaussa na rozwiązanie układu równań liniowych. Nieironicznie i bez cienia szydery doceniam, że próbował: materiał tego typu nie pojawiłby się nigdy na zajęciach informatyki w typowej szkole. Sęk w tym, że widziałem, że on tego nie rozumie. A że byłem już wtedy (a może i zawsze) niegrzecznym uczniem, zadawałem mu konkretne pytania, na przykład o złożoność algorytmu. Profesorowi zdarzyło się na takie pytania udzielać błędnych odpowiedzi (powiedział, że złożoność jest kwadratowa, a nie sześcienna), a potem upierał się jeszcze przy swoim zdaniu, wprowadzając w błąd resztę grupy.

Pojechałem na pierwszy obóz jego Stowarzyszenia TALENT w drugiej klasie gimnazjum. Słuchając Szubartowskiego przez dosłownie kilka dni zdążyłem się zorientować, że aspekty merytoryczne z informatyki u niego leżą. Doceniałem jednak jego zdolności organizacyjne — dzięki niemu blisko setka innych uczestników uczyła się informatyki na poziomie (od absolwentów tego systemu). Nie zapominam też, że na obóz pojechałem z dużym dofinansowaniem, w zamian przygotowując (nędznej jakości) dwa zadania, które pojawiły się na obozie.

W pamięci mam sytuację, kiedy system konkursowy, którego nie byłem autorem, a jedynie administratorem, uległ przeciążeniu. Zostałem publicznie skrytykowany przez Szubartowskiego w obecności kilkudziesięciu osób, mimo że nie miałem wpływu na problem. - System się zapchał?! Nie wiesz co zrobić?! Wpuszczasz pięciu, żeby sobie ściągnęło zadania, czyścisz kolejkę i następnych pięciu ściąga! O jaką kolejkę chodziło Szubartowskiemu chyba nie wie nawet on sam. Ale o tym, że mówi głupoty wiedział tylko on i ja. Jak się później okazało, studenci, którzy tworzyli system zapomnieli dodać indeksu na jedno pole w bazie danych i zapytanie SQL generujące ranking działało zbyt wolno, zużywając zbyt wiele zasobów serwera konkursowego. Ale takie problemy rozwiązywały te osoby, które merytorycznie się na tym znały i z całą pewnością nie nauczyły się tego od Szubartowskiego. Widziałem jednak dużą wartość w tym, że jego działania mają duży zasięg — zwyczajnie podobało mi się, że coś co dobrze sobie przemyślałem mogę opowiedzieć kilkudziesięciu innym obecnym na obozie. Myślę, że jeszcze sporo byłbym w stanie znieść w imię większego dobra, ale bardzo dobrze pamiętam moment, w którym na dobre odwróciłem się od Szubartowskiego i przestałem pomagać w organizacji obozów.

Moment przełomowy dla mnie

Przełomowym momentem był dla mnie obóz ONTAK, w którym brałem udział nieodpłatnie jako laureat Olimpiady Informatycznej. Szubartowski zażądał ode mnie, żebym poprzenosił biurka i ławki do sal komputerowych w ośrodku, w którym odbywały się zajęcia. Przypomniałem mu, że chociaż pomagałem organizować poprzedni obóz, który skończył się dzień wcześniej, to na obozie ONTAK jestem już tylko uczestnikiem, opłacanym przez Olimpiadę Informatyczną, a nie Stowarzyszenie TALENT. Z głosem pełnym pogardy powiedział mi, że noc między obozami opłaca jeszcze TALENT i że jeżeli chcę skorzystać z zakwaterowania i nie spać na ulicy, to lepiej, żebym się pospieszył. Po dwóch tygodniach pracy za darmo na poprzednim obozie poczułem się potraktowany po prostu źle. Od tego momentu zacząłęm się stawiać i nie udzielałem się już w organizacji obozów. Nie byłem również miły dla Szubartowskiego i nie okazywałem mu żadnego szacunku odsłaniając jego merytoryczne braki, za co oczywiście odpłacił mi nie jeden raz (o tym za moment).

Nie jestem teraz dumny z tego jak się wtedy zachowywałem, ale mam podstawy sądzić, że w jednym materiał po prostu kłamie: Szubartowski nie jest skromny i nie wykazuje się pokorą. Nie jest prawdą, że nie wymaga respektu od swoich uczniów (jak sam mówi w filmie). Pamiętam jak Instytut Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego organizował Spontaniczny Konkurs Informatyczny. Kilka najlepszych trzyosobowych zespołów ze szkół średnich mogło wywalczyć sobie kwalifikację do (nieoficjalnego) udziału w zawodach Central Europe Programming Contest, ostatniego etapu kwalifikacji do Akademickich Mistrzostw Świata w Programowaniu Zespołowym — być może najbardziej prestiżowych zawodów algorytmicznych na świecie. Bardzo chcąc na te zawody pojechać, potraktowałem wspomniane eliminacje bardzo serio: zająłem w nich drugie miejsce w szkole, a nasza szkoła (między innymi dzięki punktom zdobytym przeze mnie) zajęła wysokie miejsce, pewnie kwalifikując się na zawody. Niewiele zabrakło, żebym na te zawody jednak nie pojechał. Szubartowski zdecydował bowiem, że w drużynie III LO w Gdyni się nie znajdę. I rzeczywiście, dopiął swego i ze szkolnej drużyny zostałem wykluczony, a w moje miejsce pojechał zawodnik, który w eliminacjach nawet nie startował. Ostatecznie udało mi się w zawodach wystartować: organizatorzy z Instytutu Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego sparowali mnie z innymi uczniami, którzy byli wysoko w zawodach, ale ich szkoła sumarycznie nie była wysoko. Na zawody musiałem jednak dojechać na własną rękę i poza systemem szkolnym. Będąc pod dużym wrażeniem profesjonalizmu organizacji zawodów, zdecydowałem się na studia właśnie we Wrocławiu. I po latach bardzo się z tego cieszę, ale niewiele by zabrakło, żeby (przez Szubartowskiego) moja droga wyglądała inaczej.

Budynek Instytutu Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie studiowałem. - z Wikipedii, Autorstwa Stotr - Praca własna, na licencji CC BY-SA 4.0

W filmie wspomniano, że Szubartowski potrafił “dla jaj” wystawić uczniowi kilka szóstek. W dokładnie ten sam sposób potrafił również wstawiać negatywne oceny. Do dzisiaj pamiętam stres, że mimo tytułu laureata Olimpiady Informatycznej będę miał czwórkę z informatyki na świadectwie, mimo przepisów jasno regulujących, że laureatom i finalistom olimpiad przedmiotowych należy się szóstka. Właściwą ocenę profesor Szu poprawił dopiero na pięć minut przed ostatecznym terminem wystawiania ocen. Taki dowcipny potrafił być. Tak, teraz wstyd mi, że się przejmowałem ocenami, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto jako uczeń nie przejmował się ocenami.

Szubartowski wychował wiele talentów i otworzył drogę wielu osobom do dzielenia się swoją pasją z innymi. Ale wiele innych osób (również utalentowanych i z pasją) po prostu zniszczył. Odstraszył od siebie wiele cennych osób, które były chętne współtworzyć ten system, nie biorąc jednocześnie za to w zasadzie żadnych gratyfikacji finansowych. Wystarczyło jedynie raz na jakiś czas powiedzieć im dziękuję. Ale on tak nie działał. On nigdy nie powiedział tego wprost, ale po latach myślę sobie, że to mogło być celowe — emocje negatywne działają być może silniej niż te pozytywne.

Zwracam jeszcze uwagę, że podałem tylko doświadczenia moje, które zapamiętałem. Wiem o wielu innych sytuacjach, bardziej wyrazistych, ale są to informacje z drugiej ręki. Nie będę ryzykował ich upubliczniania nie mając stuprocentowej pewności, że jest to prawda.

Czy Pachocki i Wolski kłamią?

Domyślam się, że osobom, które czytają moją relację nasuwa się proste pytanie o to jak wyjaśnić tak pozytywne opinie Pachockiego, Wolskiego i innych uczniów przedstawionych w filmie. Pachocki i Wolski nie kłamią. Oni rzeczywiście na systemie bardzo skorzystali. Szubartowski pomógł im skupić się na tym, co dla nich było ważne, pomagał im również w organizacji stylu pracy szkoły dla ich potrzeb. I uważam, że należy się mu za to wielki szacunek: to wymagało od niego pewnych nietypowych manewrów, wiary w to co robi, determinacji do omijania systemu i pewnej pracy. Pachocki i Wolski mówią prawdę, oni są tam gdzie są między innymi dzięki Szubartowskiemu. To jest prawda, że Pachocki i Wolski byli genialni jeszcze zanim spotkali Szubartowskiego, ale nie jest powiedziane, że sami o tym wiedzieli. Co najmniej w przypadku Pachockiego i jego perypetii z Gdańskim Liceum Autonomicznym, wiem, że Szubartowski naprawdę mu pomógł. Jakub Pachocki jest ode mnie tylko o rok starszy, nie jest to może mój najlepszy przyjaciel, ale znaliśmy się na tyle, żebym wiedział, że rola Szubartowskiego w odkryciu jego talentu była niepomijalna. No ale zdecydowana większość nie skończyła jak Pachocki czy Wolski i byli przez Szubartowskiego traktowani radykalnie inaczej, czego sam doświadczyłem w późniejszych latach, gdy Szubartowski już mnie nie lubił.

Taka jest właśnie rzeczywistość, którą powinien pokazać film rzeczywiście dokumentalny: oprócz samej laurki dla Szubartowskiego i peanów na jego cześć (po części zasadnych) możnaby pokazać kontrowersje i negatywne strony metody Szubartowskiego. To ważne żeby znać prawdę, bo nawet jeżeli metodę Szubartowskiego zastosuje ktoś o mniej twardej osobowości niż Szu, będzie odnosił sukcesy tylko do niektórych uczniów. Jest ważne jak mocno ta metoda przy okazji skrzywdzi pozostałych, którzy sukcesu nie osiągną. Nie każdy dobrze reaguje na nadmiar negatywnych emocji, które potrzebne były po podkręcenia atmosfery do uczenia się na najwyższych obrotach.

Problemy z metodą Szubartowskiego

Uczniowie mogą się uczyć od uczniów, o ile chociaż część z nich już coś umie. Tak właśnie było na obozach naukowych, które organizował TALENT. Kadra obozowa składała się z mocnych zawodników i studentów, którzy wcześniej odnieśli sukcesy w konkursach i olimpiadach. Pamiętajmy, że III LO w Gdyni to nie jest losowa szkoła — mogą się do niej dostać jedynie najlepsi. Ta szkoła ściąga talenty z całego województwa, a nawet z województw sąsiednich. Sama rywalizacja między najlepszymi uczniami (a przy odrobinie szczęścia współpraca) jest czymś co prawie wystarczy do tego, żeby osiągnęli sukces również w szkole średniej. Obozy naukowe, zajęcia w soboty, ciężka praca i kontakt z najlepszymi jeszcze bardziej zwiększają szansę na osiągnięcie sukcesu. Co więcej: wejście w to środowisko osoby mądrej (do tej szkoły nie może się dostać byle kto chce), choć jeszcze nienauczonej, daje jej szansę, że wśród innych mądrych uda się czegoś merytorycznego również nauczyć.

Budynek III LO w Gdyni - fotografia z Wikipedii, Krzysztof Maria Różański, (Upior polnocy) - Praca własna, na licencji CC BY 2.5.

Nie oznacza to jednak, że taki system jak u Szubartowskiego jest optymalny. Trener skoków narciarskich nie musi co prawda umieć skakać dalej niż jego podopieczni, ale dobrze jeżeli zna chociaż teoretyczne podstawy skakania. Podobnie trener boksu nie musi koniecznie być w stanie położyć na łopatki swoich uczniów, ale będzie pomocny tylko wtedy, jeżeli będzie się znał na boksie. Bardzo źle natomiast jest, kiedy swoją charyzmą i prezencją próbuje się przepchnąć przy tablicy jakieś nieprawidłowe rozumowanie, szczególnie w naukach ścisłych. Zorientowałem się już, że przy odrobinie popularności trzeba się pilnować, żeby nie opowiadać głupot uczniom, którzy mogą nauczycielowi po prostu wierzyć. Lepiej się przyznać, że czegoś się nie wie lub nie jest się pewnym, douczyć się na następne zajęcia i przyjść później przygotowanym, niż udawać, że się wiedziało i pozostawiać uczniów z kłamstwem w głowie. Najlepsi się w tym zorientują, ale nie wszyscy i to wcale nie jest ich wina.

W mojej karierze jako nauczyciela zdarzało mi się na obozach widzieć, że nawet dobrze nakręceni do pracy uczniowie mogą merytorycznie jako grupa czegoś nie wiedzieć. Nauczyciel, który potrafi to dobrze przekazać potrafi znacznie przyspieszyć pracę takiej grupy i uniknąć niebezpieczeństwa, że jakiś temat zostanie zapamiętany jako trudny tylko dlatego, że grupa spędziła nad nim dużo czasu, najpierw wypracowując nieprawidłowe rozwiązania. Sensowne moderowanie takiej dyskusji (pozwalając uczniom popełniać błędy, wycofywać się z nich i wnioskować dalej) nie jest błędem, a jednym z elementów optymalnego środowiska do pracy. Nie należy udawać, że to nie jest ważne tylko dlatego, że merytorycznie nie potrafi się tego dostarczyć. Jasne, to trochę bardziej eksperckie i nieco mniej emocjonalne, ale moje doświadczenia pokazują, że chyba warto.

Z czym się zgadzam

Nie jestem nikim wielkim, żeby oceniać ogólnie postać Ryszarda Szubartowskiego i zacząć ważyć czy to postać pozytywna czy negatywna. W wielu aspektach ma on po prostu rację: warto dawać uczniom uczyć się od siebie nawzajem. Nie jest łatwo stworzyć system, w którym uczniowie uczą się od siebie nawzajem w sensowny sposób i pokierować ich energią do działania twórczego. Szubartowskiemu się to niewątpliwie udało i nie przez przypadek. Musi się komuś naprawdę chcieć organizować wyjazdowe obozy naukowe czy zajęcia w soboty. Wiem o czym mówię, bo sami we Wrocławiu takie działania robimy. I jestem głęboko przekonany o skuteczności tych działań na bazie ponad dziesięciu lat pracy z uczniami.

Gorąco polecam wszystkim rodzicom, uczniom i nauczycielom spróbowanie nieszablonowych działań typu wyjazdy na obozy naukowe. Strata kilku dni szkoły i po jednej lekcji z innych przedmiotów jest naprawdę niewielka w porównaniu do zysków z możliwości poświęcenia kilkudziesięciu godzin na uczenie się w grupie jednego przedmiotu.

Bardzo podoba mi się również obserwacja o tym, że system szkolny jest dobry w produkcji rzemieślników. Rzeczywiście, od jakiegoś czasu odnoszę takie wrażenie, że właśnie tyle próbuje się w Polsce zrobić. Może to jest po prostu wygodne, że tej myślącej pozasystemowo elity nie ma aż tak dużo i jest komu robić proste prace, których potrzebujemy na codzień? Nawet jeśli, to dla siebie i swoich dzieci chcę indywidualnie najlepiej. I wierzę, że tego samego dla siebie i swoich podopiecznych chcą czytelnicy tego bloga. Dlatego ślepe podążanie i zaufanie do systemu szkolnego jest po prostu błędem, jeżeli chce się osiągnąć coś więcej niż tylko przeciętność.

Maciej Kawecki i jego kanał

Radziłbym również uważać na osobę Macieja Kaweckiego. Ma on całkiem niezłą prezencję, bardzo duże zasięgi i sensowny warsztat filmowy, jednak zbyt często jego wywiady, reportaże i materiały są przedstawiane w taki jednostronny, zmanipulowany sposób. Osoby, które nie siedzą w danej działce mają problem ze zweryfikowaniem sensu tez, które padają w jego filmach. Na pierwszy rzut oka wydaje się bowiem, że to co mówi Kawecki i jego goście ma sens. Wystarczy jednak znać się w danej konkretnej działce nieco bardziej, żeby zauważyć merytoryczne błędy. Problem w tym, że wielu oglądających mu po prostu wierzy, bo nie da się znać na wszystkim. Tutaj widzę ważne zadanie dla tych, którzy ostrzegą pozostałych jak jest naprawdę.

Nie jestem jedynym, który ostrzega przed Kaweckim:

A tym, którzy wolą czytać, rekomenduję przeczytanie tego materiału.

A jeżeli mi nie wierzycie, zerknijcie po prostu na to co robi razem z Filipem Chajzerem i wyróbcie sobie zdanie, czy naprawdę chodzi o promowanie polskiej nauki i technologii, czy o podbijanie sobie zasięgów i kreowanie siebie na eksperta nawet w dziedzinach, na których się po prostu nie zna.

Po co ten wpis?

Ktoś mógłby napisać, że po prostu zazdroszczę Szubartowskiemu i Kaweckiemu i w porównaniu do nich jestem nikim. Jeszcze ktoś inny mógłby powiedzieć, że ja też nie jestem idealny i też popełniłem sporo błędów w procesie uczenia innych (jestem przekonany, że znalazłoby się kilku uczniów, którzy konkretnie i merytorycznie by mnie tutaj wypunktowali i mieliby rację, a niektórych z nich znam konkretnie i wiem co mi zarzucają). Nigdy nie chciałbym jednak, żeby taki film pochwalny powstał o mojej osobie i na pewno nie wystąpiłbym w takim materiale.

Promowanie swojej osoby ma sens, gdy promuje to sensowną ideę i daje szansę na jej realizację. Film Kaweckiego o Szubartowskim nie promuje dobrej idei, a promuje osobę, która w mojej ocenie nie jest aż tak krystaliczna jak jest przedstawiana (i proszę mi uwierzyć, że użyłem tutaj naprawdę mocnego eufemizmu). Kawecki wywołuje emocje, a później opinie, które nie wyglądają na niebezpieczne, a które przy odrobinie szczęścia mogą posłużyć do błędnych decyzji w sprawie systemu szkolnictwa. Pod filmem o Szubartowskim pojawiły się bowiem na przykład komentarze sugerujące, że przydałoby się, żeby Szubartowski pokierował Ministerstwem Edukacji lub choćby miał duży wpływ na sposób uczenia informatyki w Polsce.

Przykładowy komentarz z YouTube.

Jestem pewien, że wcale nie byłoby lepiej, gdyby pana Szubartowskiego postawić na najwyższych szczeblach w Ministerstwie Edukacji. Filmy takie jak film Kaweckiego tworzą furtkę dla tego, żeby medialnie dobrze odbierane było dawanie władzy niewłaściwym ludziom. Prawdziwi eksperci nigdy nie są aż tak atrakcyjni jak ekscentryczni aktorzy. Oni nie przekonają losowej osoby, która nie siedzi głęboko w temacie, że wiedzą jak powinno być naprawdę. Że prawda nie jest tak prosta, jak chciałoby się myśleć, a dla wielu z nas atrakcyjne są najprostsze rozwiązania (typu obniżyć podatki albo podnieść podatki albo upaństwowić wszystko albo sprywatyzować wszystko albo właśnie… po prostu niech uczniowie uczą się od siebie nawzajem).

Pan Szubartowski miał swój wkład w edukację. Przez wiele lat Stowarzyszenie TALENT organizowało lub współorganizowało Olimpiadę Informatyczną Gimnazjalistów (później Młodzieżową Olimpiadę Informatyczną, a jeszcze później: Olimpiadę Informatyczną Juniorów). Poświęciłem trochę czasu w ostatnich sześciu latach mojego życia, żeby tę inicjatywę zrobić lepiej. I (przyznaję, że nieskromnie) powiem, że OIJ w ostatnich latach jest po prostu lepsza niż była za czasów Szubartowskiego. Pod jakimi względami lepsza to już materiał na inny wpis, ale na teraz mogę powiedzieć, że w pierwszych latach istnienia olimpiady rywalizacja nie była do końca uczciwa, właśnie przez osobę Szubartowskiego. Martwi mnie więc, że środowisko Olimpiady Informatycznej promuje film Mistrz na swoim Facebooku. Rozumiem, że potrzebny jest nam pozytywny rozgłos, a ten film ewidentnie jest pozytywny. Ale jabłko się psuje od środka, a zgniłe jabłko może zepsuć całą skrzynkę dobrych jabłek. Uważałbym z promowaniem takich osób jak Ryszard Szubartowski i uważałbym z zaufaniem do rzetelności materiałów Macieja Kaweckiego. Rozumiem, że dzięki temu Olimpiada Informatyczna zyskuje rozgłos, ale nie powinniśmy tego osiągać w taki szemrany sposób wzmacniając coś, co już teraz nie wygląda dobrze, a na co później nie będziemy mieli żadnego wpływu.

Niektórzy wyjadacze być może pamiętają jeszcze osobę Andrzeja Dyrka. To był czempion nauczania informatyki o bardzo podobnym kalibrze jak Szubartowski. Tak jak on, przez lata wychował dziesiątki jeśli nie setki laureatów i finalistów w innym elitarnym liceum w Polsce — V LO w Krakowie. Środowisko nie pozwoliło mu jednak przekraczać granic nieprzekraczalnych i ukarało go za błędy, które popełnił (oryginalny artykuł Wyborczej n.t. Dyrka) (wywiad z Dyrkiem n.t. afery). Uważam, że znacznie lepiej dla środowiska jest, gdy wiadomości o nauczycielach czempionach są przedstawiane bardziej uczciwie. Domyślam się, że mój wpis mogą przeczytać osoby, które zastanawiają się, czy pójść do III LO w Gdyni i nie mogą się doczekać ewentualnego spotkania z Szubartowskim. Uważam, że będzie lepiej, jeżeli te osoby wcześniej będą mogły uczciwie przemyśleć wszystkie za i przeciw takiej decyzji. Ja, pomimo wielu niemiłych doświadczeń, swojej decyzji nie żałuję i mimo wszystko muszę przyznać, że też Szubartowskiemu coś zawdzięczam. Emocje, między innymi te wywoływane niedociągnięciami Szubartowskiego, były całkiem niezłym motorem napędowym do działań rzeczywiście popychających mnie do przodu w odkrywaniu informatyki. Ale potrafię również wcielić się w rolę mniej twardego ucznia, np. z depresją czy zaburzeniami swojej własnej wartości, którego metoda Szubartowskiego może poturbować daleko bardziej niż mnie. I nie udawajmy, że takich uczniów nie ma.

Uważam też, że byłoby lepiej, gdyby do osób typu Dyrek czy Szubartowski, oprócz zasłużonego splendoru za rzeczywiste sukcesy, których są sprawcami docierały również ostrzeżenia za naruszenia, których się dopuszczają. Najlepiej jeszcze zanim komuś stanie się krzywda i będą musieli wycofywać się z zawodu. Podkreślam jeszcze raz: nikt z nas (w szczególności ja sam) nie jest krystaliczny, a o swoich błędach nie słucha się łatwo. Nie będę udawał świętszego od papieża, ale między promowaniem narcyzmu, a niszczeniem sukcesu jest jeszcze trochę pola po środku. Jeżeli pozwolimy megalomanii kiełkować i będziemy tylko to chwalić, te osoby będą się czuły niezagrożone i dalej będą sobie pozwalać przekraczać granice, których przekraczać nie powinni. Zdarzyło mi się pod wpływem różnych opinii nieco zmienić lub radykalnie zmienić niektóre swoje zachowania w stosunku do moich uczniów lub do moich dzieci. Niestety, ja też mam w sobie coś z narcyza i nie zawsze komuś przyznałem rację od razu, czasami potrzebowałem do zmiany dojrzeć. To fakt, że nie jestem już tak wyrazisty jak kiedyś. To fakt, że skracanie dystansu do uczniów mocno ułatwiało działania. Ale ja staram się wyciągać wnioski po kontaktach z uczniami, którzy powiedzieliby teraz, że ich skrzywdziłem. A takich uczniów mogło przecież być trochę — nie dowiedziałem się na pewno o tych mniej wyrazistych, którzy po prostu sobie poszli i swój smutek trzymają dla siebie zamiast mi powiedzieć lub w inny sposób się na mnie wyżyć. Obawiam się, że Szubartowski żadnych wniosków ze swoich błędów nie wyciągnął, skoro wziął udział w filmie-laurce dla niego i skłamał, że nie wymaga respektu do swojej osoby. Gorąco liczę na to, że wśród naprawdę niewielkiego środowiska osób uczących informatyki na poważnie jest więcej osób, które raz na jakiś czas oprócz pochwały dostaną też jakaś naganę.

Wczoraj miałem trzydzieste trzecie urodziny. Domyślam się, że na pewno nie pomogłem sobie samemu tym wpisem i nie sprawiłem sobie tym działaniem dobrego prezentu. Ale wiem, że inni nie mają jaj, żeby napisać to, co napisałem. Brzydzę się dezinformacją, a tym bardziej zrobioną w tak profesjonalny i perfidny sposób. Nie wierzę, że twórcy materiału nie poznali drugiej strony Szubartowskiego. Ta strona po prostu nie pasowała im do narracji. Takich półprawd na kanale Kaweckiego jest dużo więcej, a występowanie tak utytułowanych osób jak Pachocki czy Wolski w jego filmach tylko zwiększa wiarygodność jego materiałów w oczach widzów. Niewielę mogę z tym zrobić, ale wierzę, że ten wpis jest jakimś krokiem w dobrym kierunku. Jak na razie nikt inny takiego kroku nie zrobił, i chyba tylko ja jestem tak głupi, że uznałem, że to muszę być ja.

Wnioski ogólne i podsumowanie

Wydaje mi się, że wielu czytelników tego bloga lubi zdobywać nowe informacje i rozwijać się. Z jednej strony jest to coraz łatwiejsze zważywszy na łatwość dostępu do tych informacji, ale z drugiej strony stało się to trudniejsze, bo coraz częściej nieprawda w internecie wygląda bardzo podobnie do prawdy. Ciągle mówi się nam, że powinniśmy weryfikować źródła, ale nie mówi się nam jak to mamy zrobić. Fact checkerzy nie raz sami wprowadzali w błąd, a dużym graczom jest teraz łatwiej niż kiedyś sterować zawartością w internecie, mogąc ją generować prawie za darmo z użyciem sztucznej inteligencji. Poradę od siebie mogę dać chyba taką, żeby znać się na czymś naprawdę dobrze i w razie wykrycia przekłamań jakiegoś źródła informacji w zakresie swojej wiedzy eksperckiej oznaczyć sobie mentalnie to źródło jako niewiarygodne również dla materiałów z wiedzy pozaeksperckiej. To się wydaje może oczywiste, ale nawet bardzo inteligentni ludzie stosują to zbyt rzadko. Wielu z nas ma w sobie naturalną tendencję do nie szukania sensacji i traktowania z przymrużeniem oka ludzi, którzy zbyt często zakładają sobie foliowe czapeczki. Zbyt często przymykamy oczy na półprawdy, które potrafiliśmy sami zweryfikować i mimo tego dalej korzystamy z tych samych źródeł, które już nas zawiodły. A może to nie jest przypadek, że nas zawiodły? Może te źródła są naprawdę niewiarygodne? Jeśli ktoś nas raz w czymś oszukał, dlaczego miałby nas nie oszukiwać wtedy, kiedy nie potrafimy tego sprawdzić?

Naprawdę nie potrzebujemy udawać, że autorytety nie popełniają błędów. Wierzę, że ludzie potrafią zrozumieć wielowymiarowość różnych postaci, które cenią. Dużym błędem, który czasami popełniamy jest bezrefleksyjne słuchanie znanych osób, gdy z pełnym przekonaniem wypowiadają się o rzeczach, o których już nie mają pojęcia. Profesor ekonomii może być autorytetem w ekonomii, ale nie powinniśmy pozwalać mu wykorzystywać swojej pozycji do kształtowania np. przepisów ruchu drogowego. Mam nadzieję, że jako społeczeństwo dojrzejemy kiedyś do tego, żeby nie musieć sobie idealizować postaci jak zrobiono to w filmie Mistrz.

Komentarze