Nauka czytania: metoda Domana
Nauka czytania człowieka ala machine learning. Czy to na pewno dobry pomysł?
Spis treści
Nadszedł czas, żeby na blogu poruszyć również tematy, które nie są związane z matematyką (oczywiście o tych zamierzam dalej pisywać). Uczenie najmłodszych nie polega przecież jedynie na wpajaniu im metod liczenia. Inną, być może nawet ważniejszą umiejętnością, jaką mogłoby mieć dziecko jeszcze przed pójściem do szkoły jest czytanie. Jakiś czas temu (mniej więcej w latach 2009-2015), uczenie czytania w przedszkolu było może nie zakazane, ale niezalecane (przez podstawę programową i zapisy na ministerialnych stronach internetowych). Rodzice niektórych dzieci zdają się mieć odmienne zdanie. Niektórzy wierzą, że uczenie dziecka (czytania) powinno następować już od pierwszych dni jego życia. Kto ma rację? W tym wpisie postaram się wyrazić moją opinię na ten temat i naszkicować zarys jednej z metod uczenia czytania. Będzie to jednocześnie początek mini-cyklu o sposobach nauki czytania dla dzieci przedszkolnych.
Po co dziecku nauka czytania?
Nauka czytania prowadzona jest dość intensywnie w szkole, w klasach 1-3. Należy przyznać, że z niemałym sukcesem: prawie wszystkie dzieci w trzeciej klasie szkoły podstawowej potrafią już czytać. Skoro polska szkoła skutecznie uczy czytania, naturalnym wydaje się zadać pytanie o sens ewentualnego wyprzedzenia nauki czytania. Po co “katować” dziecko lekturą, skoro wystarczy poczekać, aż szkoła zrobi to za nas?
Moje zdanie jest tutaj akurat takie, że warto próbować. Po pierwsze, zdarzają się dzieci, które czytają (płynnie) już w wieku czterech-pięciu lat, bez istotnej stymulacji przez rodzica. Sam byłem takim dzieckiem i pamiętam, że zdarzało mi się czytać innym dzieciom opowiadania w książkach w przedszkolu, a z rozmów z (dużo starszymi) uczniami na zajęciach informatyki i przy okazji obozów informatycznych wynika, że nie jestem jakimś wybitnie szczególnym przypadkiem. Moje dzieci natomiast nie miały takiego “szczęścia”, żeby nie wiadomo skąd nauczyć się czytania, więc im w tym nieco pomogłem. Nie wydaje mi się, żeby to było szczególnie trudne czy uciążliwe (dla mnie lub dla nich), a z drugiej strony widzę dużo plusów, że dziecko potrafi czytać wcześniej.
Podczas nudnej podróży samochodem, dziecko patrzy na billboardy przy ulicy i potrafi zrozumieć ich zawartość. Szarpiąc za klamkę przy toalecie na autostradzie, sześciolatek potrafi przeczytać Awaria toalety i w moment zrozumieć dlaczego drzwi się nie otwierają. Czytanie otwiera drogę do zdobywania wiedzy. Nawyk można wzbudzić prostymi fortelami: pozwoliłem najstarszemu synowi iść spać później niż pozostałym, o ile będzie już leżał w łóżku przygotowany do spania czytając wybraną przez siebie lekturę. Nie muszę chyba dodawać, że gdy zobaczyłem, że się udało, podrzuciłem mu encyklopedię Nauka i technika, gdzie może sobie przeczytać o różnicy między silnikiem dwusuwowym i czterosuwowym, co chyba go interesowało, bo opowiadał mi o tym. Zresztą, nie tylko o tym: raz na jakiś czas chwali się tym, czego się dowiedział podczas wieczornego czytania. Czytanie (o ile będzie dostatecznie płynne) również przyda się podczas oglądania obcojęzycznych materiałów wideo, które czasami mają napisy, a niekoniecznie mają polski dubbing. Twierdzę więc, że drobna przewaga na początku pozwala dzieciom uczyć się jeszcze szybciej przy naturalnie pojawiających się okazjach. Typowemu dziecku te okazje zdarzą się znacznie później i niekoniecznie zostaną wykorzystane: może nie będzie czasu, ani naturalnej ciekawości, która przygasa wraz z wiekiem, żeby się zastanowić nad tym co napisane jest na transformatorze, w instrukcji urządzenia czy na tablicy ogłoszeń.
Czytanie poszerza również zasób słownictwa dziecka. To ważne bo z jednej strony ułatwia komunikację i pozwala nazywać uczucia lub emocje, a z drugiej strony takie dziecko od razu wyróżnia się w szkole, co czasami pomaga, a czasami przeszkadza (zależnie od tego czy nauczyciel chce pomagać czy gnębić zdolnych).
Zmiany w podstawie programowej przedszkoli
No dobrze, ale dlaczego w takim razie odgórnie odradzało się naukę czytania w latach 2009-2015? Formalnego zakazu nie było, ale nauka czytania została wykreślona z podstawy programowej, a przy różnych okazjach nauczyciele wychowania przedszkolnego byli instruowani, żeby powstrzymać się od wykraczania poza ramy podstawy w tym zakresie. Efektywnie: wielu nauczycieli powiedziałoby więc, że zakaz był. Dlaczego?
Wydaje mi się, że była to decyzja polityczna, być może jakoś powiązana również z tym, że do szkoły chętniej niż teraz wysyłano sześciolatków. W przedszkolach kolportowano ulotki zachęcające do edukacji szkolnej, co oczywiście w jakimś stopniu stanowiło kontrast: skoro w przedszkolu nie uczą czytania i pisania to być może warto wysłać dziecko do szkoły wcześniej. Tak zapewne pomyślała jakaś część rodziców. Być może na rękę rządzącym, trudno mi powiedzieć.
W uzasadnieniu do zmian podstawy programowej wyczytałem, że na przełomie lat 2000-2010, liczba studiujących znacznie wzrosła, przez co z powodów statystycznych obniżył się średni poziom uzdolnień u młodych ludzi chcących zdobyć wyższe wykształcenie. Dalej w uzasadnieniu czytamy już wprost, otwartym tekstem: dbałość o poziom wiedzy najsłabiej wykształconych obywateli jest równie ważna jak kształcenie elit. Z takim myśleniem potem poszło już z górki, obniżając poprzeczkę na każdym etapie edukacyjnym. Rzekomo ówczesne sześciolatki (z roku 2008) podobnie jak ich rówieśnicy w większości krajów Europy coraz wcześniej wykazują dojrzałość do podjęcia nauki oraz dużą ciekawość poznawczą (ponownie cytuję ten sam materiał, który swoją drogą można pobrać tutaj). Szkoda, że wniosek z tego był taki, żeby nie zaspokajać owej ciekawości i nie wykorzystywać dojrzałości do podjęcia nauki, a zamiast tego wyjść naprzeciw temu, że tak ważne procesy wymagają czasu dłuższego niż jeden rok - nie jest korzystne przerywanie ich, wywołane koniecznością przejścia dziecka do prawdziwej szkoły i zmianą nauczyciela prowadzącego. No cóż… jak widać wszystko da się uzasadnić. W dalszym opisie reformy rzeczywiście pojawia się kilka wzmianek o sześcio- i siedmioletnich uczniach chodzących razem do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Może rzeczywiście o to tak naprawdę chodziło (polecam zajrzeć do materiału z opisem reformy na strony 15 i 16).
Pewne rozsądniejsze uzasadnienie, autorstwa prof. Gruszczyk-Kolczyńskiej znajduje się dalej: nauka czytania powinna być prowadzona równocześnie z nauką pisania, a nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej zbytnio skupiali się na samym czytaniu. Ponadto, w przedszkolach za mało było zabawy, a za dużo zajęć przypominających szkołę. Nie wiem czy tak było, ale jeśli tak, to rzeczywiście był to jakiś problem.
Metoda Domana
Po tym przydługim wstępie, przekonany już rodzic być może chciałby dowiedzieć się jak wspomóc swoje dziecko w nauce czytania. Jedną z metod jest tak zwana metoda Domana. Od razu napiszę, że będę utożsamiał ją z metodą globalną mimo pewnych różnic, moim zdaniem mało znaczących (na przykład tego czy dopuszczamy pokazywanie dziecku ilustracji, czy gdzieś w trakcie uczymy się alfabetu lub tego czy karty do nauki są z czerwonymi czy czarnymi napisami). W ogólności: metoda polega na nauce czytania pokazując dziecku bardzo krótki tekst (na przykład pojedyncze słowo lub krótkie zdanie) i czytając je. Dziecko (a raczej niemowlę poniżej trzech miesięcy) zaczyna się uczyć podczas kilku sesji przeprowadzanych w różnych momentach dniach. Na każdej takiej sesji pojawia się zwykle pięć słów na odpowiednio dużych kartach, słowa te są powtarzane, a z czasem wymieniane na inne. Jedna sesja trwa dosłownie kilkadziesiąt sekund: każda karta prezentowana jest dziecku tylko przez chwilę, zaraz potem pojawia się nowa, a po pięciu kartach koniec i powrót do codzienności. Nie powiedziałbym, że dziecku dzieje się krzywda, choć wygląda to nieco komicznie.
Chociaż metoda zakłada, że dziecko nie będzie testowane w ogóle, oczywiście wielu rodziców ma ochotę widzieć szybki progres w edukacji swoich pociech. Zgadzam się, że efekty potrafią być imponujące (jak poniżej).
Po początkowym zachwycie ktoś mógłby jednak (słusznie) zauważyć, że to nie jest czytanie. Dziecko rozpoznaje karty, które widziało wcześniej i kojarzy słowo z kartą na zasadzie czysto pamięciowej, nie rozumiejąc zupełnie o co chodzi w samym czytaniu. Zgadzam się z tym, nigdzie przecież nie napisałem, że jestem zwolennikiem tej metody. Uważam, że są lepsze metody do uczenia dzieci czytania, o czym napiszę w kolejnych wpisach z tej serii. Z tym testowaniem też jest taki kłopot, że dając dziecku dwie karty do wyboru, nigdy nie mamy pewności czy wybór dziecka nie był powodowany przypadkowym strzałem lub różnicą w rozmiarze czcionki, pogrubieniu lub czy w jakiś sposób nie zasugerowaliśmy mu poprawnej odpowiedzi podczas prezentacji zadania.
Chociaż nie zdecydowałem się stosować tej metody u moich dzieci, mimo świadomości jej istnienia, nie podchodzę do tego całkowicie krytycznie. Dzieci mają szansę nauczyć się w ten sposób również czytania słów, których nigdy nie widziały. Zgodzimy się chyba, że człowiek (od odpowiedniego wieku) potrafi dostrzegać odpowiednie wzorce, zauważać różne reguły i zasady jakie panują wokół niego. Jaka liczba będzie dalej w tym ciągu: $5, 6, 7, 8, \ldots$? Na takie pytanie potrafi odpowiedzieć zdecydowana większość pięciolatków, a zapewne i młodsi też. Nie widzę więc powodu, dla których dziecko nie miałoby zauważyć, że czapka i czajnik mają początkowy fragment cza: na początku słowa brzmią tak samo, potem inaczej, po lewej stronie znajdują się te same znaki, a po prawej inne. Dorosłym bardzo często wydaje się, że dziecko może nauczyć się czegoś, gdy ktoś mu to dokładnie wytłumaczy. Tymczasem, jak pisałem już w tym wpisie, dzieci nie uczą się w taki sposób. Prezentowanie im odpowiednio dobranych przykładów, w odpowiedniej kolejności, z narastającym poziomem trudności pozwala im samodzielnie dojść do opanowania materiału. Samodzielnie zrozumiana rzecz zapada w głowie dużo lepiej niż opowiedziana, wytłumaczona przez kogoś, kto potrzebował zapewne innej kombinacji słów, żeby do niego trafiło. W jaki sposób dziecko uczy się mówić? Czy trzeba pomagać mu ruszać ustami? Czy trzeba najpierw zrobić mu krótki wykład z działania strun głosowych? Odpowiednio dużo prób, obserwacje do czego prowadzą, początkowe niepowodzenia, a później częściowe sukcesy prowadzą do opanowania umiejętności. Nie wyśmiewałbym więc metody Domana jako całkowicie pozbawionej sensu.
Zwracam też uwagę, że dokładnie w taki sposób działa uczenie maszynowe i cała ta sztuczna inteligencja. Do komputera należy najpierw wpompować bardzo dużo danych: przykładów danych i odpowiedzi do nich, wytrenować odpowiednią sieć, a potem przetestować jej działanie na danych, które nie były używane podczas treningu. Skoro głupia maszyna jest w stanie w ten sposób “nauczyć” się czegoś, to dlaczego człowiek, który ma rzekomo tę prawdziwą inteligencję, miałby nie nauczyć się w ten sposób? Tutaj nasuwa mi się naturalna odpowiedź: bo może się nauczyć inaczej, prościej. Między innymi dlatego właśnie nie zastosowałem tej metody przy uczeniu moich dzieci.
Metoda dostosowana do dziecka
Uważam, że jest kilka innych plusów tej metody. Przede wszystkim, metoda wydaje się być dopasowana do dziecka. Zamiast uczyć się alfabetu, który zawiera kilkadziesiąt abstrakcyjnych dźwięków, zupełnie niepowiązanych z niczym innym czego mogłoby doświadczyć dziecko, pokonywać problem sklejania dźwięków (słowo mama nie jest czytane jak em-a-em-a ani też jako my-a-my-a, co dla dziecka jest trudne), ten problem się całkowicie pomija. Od razu przechodzi się do dość sensownej jednostki czytania jaką są całe słowa.
Z perspektywy dziecka też czas spędzony na nauce jest krótki i rzeczywiście, co najmniej przez jakiś czas, można by zakładać, że jest to czas spędzony również na zabawie z rodzicem. Szczególnie, jeżeli rodzic przestrzega zasad i nie testuje dziecka w trakcie nauki (a jedynie prezentuje mu karty i czyta słowa).
W miarę sensowny materiał, który co nieco tłumaczy, dlaczego metoda Domana może mieć sens znajduje się tutaj.
Kłopoty z metodą Domana
Widzę jednak pewne istotne problemy. Po pierwsze, nauka czytania metodą Domana absolutnie nie trwa krótko. Rodzic, który “zapali” się do pracy, zakupi zestawy zrobione z jedynie słusznych liter, będzie musiał systematycznie pracować z dzieckiem, dorastającym, zmieniającym się w tym okresie radykalnie. Metody, które działały wczoraj, dzisiaj już nie działają, a dziecko zdaje się nie być zainteresowane. Podręczniki dotyczące metody Domana nie ignorują tego problemu, dając dużo rad jak przejść z dzieckiem okres, w którym przestaje być zainteresowane. Nie zdziwię się jednak, gdy rodzic się w końcu podda. A potem nie spróbuje żadnej innej metody.
Co więcej, myślę, że nie tylko mi szalonym wydaje się koncept uczenia czytania, gdy uczniem jest dziecko, które ledwo widzi. Taki rodzic w oczach społeczeństwa wygląda jak szaleniec, a żeby osiągnąć sukces z użyciem tej metody, trzeba być wytrwałym przez lata. Czy to ważne? Trochę tak, bo każdemu potrzebne jest trochę wsparcia: nawet “szalonemu” rodzicowi. A trudno na takie liczyć, gdy wszystko robi się na opak, nawet gdyby miało się rację. Szalony rodzic, który wiecznie twierdzi, że wszyscy inni się mylą to oczywiście też potencjalne ryzyko dla samego dziecka.
Bardzo trudno też patrzy mi się na biznes jaki wytworzył się wokół tej metody. Materiały, które są niczym więcej niż tylko kolorowym wydrukiem kilku znaków na odpowiednio dużym kartoniku, kosztują grube pieniądze. Tworzy się dużo wariantów (między innymi właśnie metoda globalna, metoda cudowne dziecko etc.), które rzekomo radykalnie różnią się od siebie, a w gruncie rzeczy chodzi o kolejne naganianie na szkolenia, materiały, zanim rodzic (lub dziecko) będzie tym już zmęczony i trzeba będzie szukać kolejnego klienta. Niestety, wertując internet w poszukiwaniach o metodzie Domana, znacznie szybciej niż w przypadku innych metod natkniemy się na materiały płatne. Tutaj mały przykład: kup pakiet kilkunastu książeczek, ważących razem 8 kg, z rabatem 18%, za jedyne około 1100 złotych. Aż chciałoby się zapytać rodzica czy skąpi na przyszłości swoich dzieci. Bo przecież chyba nie? Nie twierdzę, że na swojej pracy nie można zarabiać, ale szkoda, gdy komercja jest na pierwszym planie.
Podsumowanie
W tym wpisie rozpocząłem temat nauki czytania dla dzieci przedszkolnych, przedstawiając na pierwszy ogień metodę Domana, czyli czytania pełnymi słowami, z pominięciem nauki alfabetu, sylab, sklejania z nich słów etc. Nie jest to metoda, którą polecam, ale trzeba przyznać, że jest to metoda popularna i moim zdaniem nie jest całkowicie pozbawiona sensu. W następnych wpisach z tej serii postaram się zaprezentować inne, być może lepsze, metody czytania dla dzieci. Stay tuned.
A jak Wy nauczyliście się czytać? Oczywiście, zachęcam do korzystania z sekcji komentarzy, być może macie jakieś swoje przemyślenia (zarówno o metodzie Domana, jak i o samym czytaniu).