Synergia korzyści działań edukacyjno-wychowawczych na przykładzie jazdy rowerem
Dlaczego warto, żeby dziecko nauczyło się lepiej wcześniej niż później?
Spis treści
Zdrowa edukacja może (a w przypadku dzieci zapewne nawet powinna) dotyczyć też sportu. I to z wielu stron: można zarówno krzewić zainteresowanie oglądaniem sportu, a także zachęcać do jego czynnego uprawiania. W tym wpisie poruszę ten temat na przykładzie jazdy rowerem. Z góry przepraszam tych, którzy wchodzą tutaj, żeby przeczytać o konkretach uczenia matematyki. W zamian za to, dzisiaj będzie nieco bardziej o rodzicielstwie i byciu tatą.
Nauka jazdy na rowerze
Nie wspominam dobrze swojej nauki jazdy rowerem. Upadłem wiele razy, rodzice oczywiście pomagali mi wstawać, podtrzymywali kijek wystający z tyłu roweru, starali się jak mogli, ale pamiętam, że “nauka” była rozłożona na wiele dni. Całkiem możliwe, że byłem jednak mało pojętny. Najróżniejsze kłopoty miałem z w zasadzie wszystkimi sportami w szkole, szczególnie w najmłodszych latach. To ja przecież byłem tym, który stoi na bramce (i wpuszcza “szmaty”, czyli gole, które wypadałoby jednak obronić) podczas gry w piłkę. Zbyt dużo upadków na rowerze nie pomogło mi zbudować wiary w swoje możliwości sportowe, a obawa o kolejne siniaki i otarcia nie zachęcała do kolejnego próbowania.
Mam teraz szczęście być ojcem trójki dzieci. Podczas interakcji z nimi staram się dużo obserwować i naturalnie uczę się również jakie metody wydają się działać (co najmniej w przypadku moich dzieci). Byłem całkiem zadowolony z tego ile czasu zajęło mi nauczenie najstarszego syna jazdy rowerem. Wydaje mi się, że upłynął może tydzień od momentu, w którym odkręciłem mu dodatkowe tylne kółka od roweru, do momentu, w którym syn potrafił zrobić pełne okrążenie wokół domu i się nie przewrócić. To nie było aż takie trudne: syn miał już jakieś doświadczenie na rowerze biegowym i rowerze z bocznymi kółkami, mamy zamknięte podwórko przy domu, na którym rośnie trawa, która całkiem nieźle amortyzuje ewentualne upadki (choć odrobinę utrudnia jazdę, bo wymaga większego nacisku na pedały), rower był odpowiedniego rozmiaru, kijek do podtrzymywania był. Z tego co pamiętam, syn był wtedy bardziej też nieco bardziej “usłuchany” niż teraz, miałem swoje kilka minut kiedy mogłem mu pokazać najpierw co się dzieje, gdy rower stoi w miejscu (przewraca się) oraz przypomnieć co się dzieje przy gwałtownym skręcie kierownicą (że lepiej zamiast tego skręcić wcześniej, ale lekko). Potem uczył się trochę jak sztuczna inteligencja: na zasadzie prób i błędów, jednak dzięki mojemu wsparciu, obok samej informacji zwrotnej w postaci “przewróciłem się od razu” lub “udało mi się kawałek przejechać”, dowiadywał się ode mnie, co tym razem spowodowało upadek i jak próbować go unikać w następnych próbach. Czasami prosiłem też syna o zejście z roweru i prezentowałem mu jak wygląda sytuacja z mojej perspektywy (za rowerem) - wtedy mógł zobaczyć co mam na myśli, gdy wspominam, że się przechylił. Jestem przekonany, że taki sposób jest znacznie szybszy i przyjemniejszy niż samodzielne uczenie się nieco na ślepo, bez zrozumienia dlaczego tym razem nie wyszło.
Sam też dość szybko zrozumiałem, że najtrudniejszą czynnością, którą będziemy pokonywać na końcu jest samo rozpoczęcie jazdy. Rower, który jedzie szybko, wybacza więcej błędów niż rower, który dopiero trzeba rozpędzić. Syn więc przejmował kontrolę nad rowerem dopiero, gdy już go odpowiednio popchnąłem. Gdy tylko udało się osiągnąć stan, że syn potrafił wystawić nogę w tę stronę w którą przechyla się upadający rower, zacząłem go zachęcać do szybszej jazdy, a kijek puszczałem wtedy, gdy rower był rozpędzony przed dłuższą prostą.
Nie wydaje mi się, żebym w poprzednim akapicie napisał coś wybitnie mądrego. Jestem pewien, że są rodzice, którzy nauczyli swoje dzieci jazdy rowerem w jeszcze młodszym wieku i jeszcze szybciej niż ja. Dla tych, którzy poszukują tutaj jakichś konkretnych porad na to jak nauczyć dziecka jazdy rowerem napiszę jednak chociaż krótką checklistę:
- wcześniejsze próby jazdy na rowerach biegowych (bez pedałów) są pomocne (chociażby uczą dziecka jak działa kierownica w rowerze),
- nie warto długo pozwalać jeździć rowerem na czterech kółkach - inaczej niż na prawdziwym rowerze utrzymanie równowagi jest niepotrzebne, możliwe jest zatrzymanie roweru bez upadku, a w dodatku jest problem taki rower rozpędzić (szczególnie na trawie), bo jedyne napędzane (tylne) koło często wisi minimalnie w powietrzu - jedyne czego nowego uczy taki rower to samej czynności pedałowania (która wcale nie jest taka łatwa i wymaga koordynacji, gdy jedna noga jest na dole, a druga u góry),
- rower ma znaczenie - warto aby był możliwie lekki, a siodełko i kierownica odpowiednio ustawione do wzrostu dziecka (na początku nauki może warto zacząć nieco za nisko, wtedy będzie nieco łatwiej z pedałowaniem) - jakąś opcją są rowery Woom, ale nie jestem pewien czy warto przepłacać (ja nie przepłacałem),
- warto trenować na niskiej trawie zamiast na asfalcie,
- na początku warto pomóc dziecku z samym wystartowaniem (pewnym pomysłem jest nawet próbować górki o niewielkim nachyleniu, żeby przez pierwsze sekundy jazdy pedałowanie nie było konieczne, a rozpęd roweru spowoduje, że rozpoczęcie pedałowania będzie wymagało jedynie minimalnej siły),
- nie warto dużo mówić, warto więcej pokazywać, jeżeli już coś mówimy to tłumaczmy na zasadzie Rób coś zamiast Nie rób czegoś.
Młodszy syn nauczył się jeździć rowerem podobnymi metodami w ciągu zaledwie trzech, może czterech prób (po góra kilkanaście minut każda) robionych w kolejnych dniach. Nauczył się też jazdy rok po starszym synu, pomimo, że jest od niego o dwa lata młodszy. Na pewno byłem już trochę mądrzejszy, co trochę pomogło, ale absolutnie nie wykluczam, że większy wpływ miały inne kryteria, kompletnie niezależne od mojego wkładu.
Jakąś opcją, którą znalazłem podczas poszukiwań w internecie jest podtrzymywanie dziecka (na przykład za ubranie), a nie samego roweru (pałąka do niego przyczepionego). Wydaje mi się, że może być to nawet lepsza metoda, bo po pierwsze rodzic lepiej czuje to co czuje dziecko, a po drugie zapewne jest też tak, że dziecko ma więcej zaufania do rodzica, który podtrzymuje go bezpośrednio. Sprawdzę tę poradę niebawem na mojej córce.
Korzyści z nauczenia dziecka jazdy rowerem
Wycieczki rowerowe i dodatkowe przeżycia
Jeszcze w tym samym sezonie, w którym mój młodszy syn nauczył się jeździć rowerem, zaczęliśmy wyjeżdżać daleko poza podwórko. Udało nam się też zrobić “szaloną” wycieczkę na duży plac zabaw będący poza miastem. Jednego dnia przejechaliśmy razem ponad 50 kilometrów. Przyznaję, że nie mam poczucia, że wyjazd ten był w pełni bezpieczny i zdrowy, ale syn do dzisiaj wspomina tę wycieczkę i raczej już jej nie zapomni. Na ten rok ma obiecane wycieczkę na 80 kilometrów, pyta o nią wielokrotnie i zamierzam słowa dotrzymać. Trochę z przymrużeniem oka napiszę po prostu, że do czegoś w końcu dziecku potrzebny jest ojciec: między innymi, żeby zaryzykować tam, gdzie mama byłaby zbyt ostrożna.
Wolność i samodzielność
Dzieci poznawały miasto z innej perspektywy niż tylko zza szyby samochodu. Te same miejsca, w które jeździliśmy wcześniej, wyglądają nieco inaczej, gdy samemu się do nich dojedzie. Piszę to akurat trochę ze swojej pamięci jako dziecko: gdy w końcu nauczyłem się jeździć rowerem, a już szczególnie, gdy zacząłem wyjeżdżać sam, było dla mnie czymś dużym możliwość samodzielnego przemieszczania się na istotne odległości. Teraz wiem, że to uczucie nazywa się wolność. Synowie po wycieczce na plac zabaw czuli swego rodzaju dumę, że ukończyli wyzwanie: chwalili się dziadkom i w przedszkolu. Chyba nie tylko dla mnie takie wyjazdy to było coś dużego.
Oszczędność paliwa
Ostatnio wdrożyłem również wożenie dzieci do przedszkola rowerami. Córkę wiozę w foteliku ze sobą, a syn jedzie sam. Ponownie: wyjazd do przedszkola inaczej niż zwykle to dla dzieci wielka przygoda. Syn oczywiście chwalił się wszem i wobec w swojej grupie przedszkolnej, przy którym dokładnie miejscu przypięty jest jego rower. Gdy rano budziłem dzieci do przedszkola pierwszym pytaniem jakie dostałem było Czy pojedziemy rowerem?. Nie mam więc wątpliwości, że kwestia środka transportu do przedszkola to ważna sprawa dla moich dzieci. A ja już liczę oszczędności na paliwie ;-). Starczy na lody, będzie w sam raz po zmęczeniu jazdą.
Aktywność fizyczna
Ruch na świeżym (no dobra, w mieście tylko umiarkowanie świeżym) powietrzu raczej nie zaszkodzi dzieciom. Na przejażdżce do przedszkola musimy też pokonać przejazd kolejowy, za pomocą kładki. Jeden taki podjazd o niewielkim nachyleniu daje nam odpowiednio popalić. Widać, że jeszcze nie mamy odpowiedniej kondycji: dalszy trening nam nie zaszkodzi.
Próbując nieco schudnąć (kto mnie zna, ten wie jak wyglądam), zacząłem ostatnio biegać. A żeby nie było mi nudno, synowie mi towarzyszą. Ponieważ nie byliby jeszcze w stanie utrzymać mojego tempa, jadą rowerami. Dodatkowa motywacja, żeby nie opuszczać treningów zawsze jest przydatna.
Matematyka dużych liczb
Bardzo szybko zamontowałem dzieciom liczniki rowerowe. Nie muszę chyba dodawać ile frajdy daje dzieciom jazda z górki i przebijanie kolejnych rekordów prędkości. Syn nabija kolejne kilometry i codziennie obwieszcza mi ile już przejechał. A to oczywiście naturalna okazja do zapytania ile mu jeszcze zostało do kolejnej równej granicy, z której zawsze korzystam. Po jakimś czasie syn ma już samodzielnie przeliczone takie rzeczy i robi to jeszcze trakcie jazdy.
Rozumienie sportu
Niedawno zakończyła się 111. edycja wyścigu Tour de France. W miarę możliwości starałem się śledzić transmisję z wydarzenia w telewizji. Oczywiście była to kolejna okazja, żeby wytłumaczyć synom, że kolarze mają do przejechania absurdalne 3500 kilometrów w ciągu trzech tygodni oraz oglądać razem profile kolejnych etapów (szczególnie podjazdy o dużym nachyleniu). Mam nadzieję, że nie przesadzam, ale nawet młodszy syn zdawał się rozumieć jak ważne jest to wydarzenie dla oglądanych zawodników i nasuwały mu się nawet ciekawe pytania takie jak: Tata, a czy przejechałbyś z nimi chociaż jeden kilometr tego podjazdu? Starszy syn dowiedział się zaś ode mnie o niechlubnej historii dopingowej: zarówno od strony człowieka oraz sprzętu. Pole do rozumienia wielkich liczb i nauki matematyki pojawiło się też przy okazji odkrywania wysokości nagród za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej. Zawsze przy okazji można było przeliczać setki tysięcy euro na miliony złotych.
A jeszcze niedługo będziemy mogli oglądać razem igrzyska olimpijskie. Już nie mogę się doczekać.
Bezpieczeństwo na drodze
Przy okazji różnych wyjazdów uczymy się, że należy trzymać się prawej strony (i co to w ogóle znaczy prawa strona), jest też okazja żeby założyć kask. Syn też już chyba nauczył się, że jeżeli się przewróci na przejeździe rowerowym to ma szybko zbierać manatki, a ewentualnie rozpaczać dopiero po zejściu z drogi. Takich rzeczy nie da się wytłumaczyć z książki. Dla mnie to było może oczywiste, ale nie wpadłbym na to, żeby powiedzieć to synowi wcześniej. Kolejne kilometry to kolejne okazje do tego, żeby przydarzyły nam się jakieś inne dziwne sytuacje. Za jakiś czas, kiedy zdecyduję się puścić dzieci same, już beze mnie, będą znacznie lepiej przygotowane na to, żeby sobie poradzić.
Ekologia i zrównoważony rozwój
Ci, którzy mnie znają, wiedzą jak podchodzę do tego tematu. Ten blog nie jest o tym, żeby wywoływać wojenki, więc nie będę się zbytnio rozwijał. Jestem jednak przekonany, że są rodzice, którzy przy okazji różnych wycieczek rowerowych wykorzystają okazje do tego, żeby rozwijać w dzieciach wrażliwość na tematy środowiskowe i przyrodnicze. W przypadku mojej rodziny tę rolę przejmuje moja żona.
Podsumowanie
Wielu tych korzyści i niektórych miłych chwil (również dla mnie jako taty) by nie było, gdyby synowie nauczyli się jeździć rowerem później. Zdecydowanie polecam rodzicom angażować się w edukację (sportową i nie tylko) swoich dzieci. Szkoła za nas tego nie zrobi.