Czego uczymy się w szkole?
Niepotrzebna (a może wręcz szkodliwa) wiedza ze szkoły.
Dzisiaj zaproponuję czytelnikom krótszy wpis niż zwykle. Pomysł jak zwykle przynosi samo życie, a dokładniej podsłuchana przeze mnie rozmowa dwóch uczennic stojących przed szkołą podstawową, w której przyszło mi poprowadzić zajęcia z podstaw programowania w C++. Czyżbym postanowił udawać, że znam się na astronomii skoro w miniaturce tego posta znajduje się Mikołaj Kopernik?
Dlaczego podsłuchuję uczniów?
Zanim wspomnę co dokładnie podsłuchałem, wypada się wytłumaczyć. Dlaczego w ogóle skupiłem uwagę na koleżeńskiej rozmowie? Czy nie mam się czym zająć? Dlaczego po prostu nie wszedłem do budynku szkoły i nie poszedłem od razu do sali? Zaobserwowałem to w sobie już dawno: chyba jestem typem człowieka, który nie przyjmuje bezmyślnie rzeczywistości takiej jaka jest. Nie chodzę co prawda z transparentami na protesty, ale często wewnętrznie kontestuję najróżniejsze przemiany społeczne, zmiany w systemie prawnym, zasady obowiązujące w naszym systemie edukacji, treści audycji telewizyjnych, radiowych lub artykuły prasowe, które często próbują mniej świadomych czytelników wprowadzić w błąd. Zanim sobie na coś ponarzekam, przyglądam się temu bardzo dokładnie. Szczególnie jeżeli próbuję to zmienić.
Wchodząc do szkoły jako nauczyciel, chciałbym więc wiedzieć, czy uczniowie, których uczę, w ogóle przejmują się tematyką moich zajęć. Nie mogę ich przecież do niczego zmusić, ale skoro już godzę się na kilka razy niższą pensję niż miałbym jako szeregowy programista w szklanym biurowcu (lub w swoim gabinecie w domu), to chciałbym wiedzieć, że moja praca idzie w imię jakiegoś ogólnego dobra społecznego. Czy nadal “wygrywam” w umyśle nastolatka z nauczycielką niemieckiego, która po moich zajęciach zrobi klasie szalenie ważną kartkówkę na ocenę? Czy podczas moich zajęć na kolanach ucznia nie leży książka z geografii? Jeżeli nie dostanę szansy od ucznia, tych choćby pierwszych pięciu minut jego uwagi, to mogę zrobić dowolny fikołek i próbować dowolnego fortelu dydaktycznego, a z mojej pracy nici. Czy uczniowie wierzą w sens, że warto się ze mną uczyć? Czy są skłonni zainwestować sporo swojego czasu, energii i zaangażować się w uczenie się ze mną na poważnie, żeby osiągać m.in. sukcesy olimpijskie?
A na szkolnym korytarzu jak na dłoni widać co robią uczniowie w czasie przed lekcją, słyszę przecież o czym rozmawiają. Jeżeli przed zajęciami uczniowie zajęci są rozmową wokół informatyki, wiem, że są odpowiednio do tej lekcji nastawieni. Podobnie jest w trakcie przerwy, gdy nie mogę wyjść z sali, żeby kupić sobie pączka, bo ustawia się do mnie kolejka uczniów z zapytaniami. Zresztą, i tak nie mógłbym nic kupić, bo kolejka do sklepiku jest nie do przebrnięcia bez przepychania się, a ja nie mam zamiaru nadużywać swojej pozycji i dzielić klientów na uprzywilejowanych i podrzędnych. Notka-wtręt do innych nauczycieli: wstydźcie się, jeżeli tak robicie. W sklepiku szkolnym nie jesteście nic lepsi niż uczniowie. Wracając: warto obserwować uczniów w sytuacjach gdy czują się swobodnie i wiedzieć czym zajmują się ich umysły, jeżeli chce się je skutecznie kształtować.
Temat rozmowy uczennic
Dobrze, a teraz clou programu, czyli co usłyszałem. Brzmiało to mniej więcej tak:
Mikołaj Kopernik miał wylew krwi do lewej albo do prawej półkuli mózgowej. – zaczęła jedna z nich
Tak, do prawej, do prawej. – odpowiedziała jej koleżanka
Zabrzmiało to dla mnie tak absurdalnie, że aż wyjąłem telefon i szybko zanotowałem sobie ten cytat, żeby go nie zapomnieć i później nie przekręcić. Nie wiem, czy uczennice miały rację, wyszukiwarka na hasło wylew krwi Mikołaj Kopernik rzeczywiście znajduje jakieś informacje, chociaż drążąc nieco dokładniej, można przeczytać, że jego przyczyną śmierci był raczej zakrzep mózgu. Nie znam się na tym, nie rozstrzygam kto ma rację.
Nadal nie rozumiem jednak po co typowemu uczniowi podstawówki rozstrzygać, gdzie konkretnie Mikołaj Kopernik miał wylew – do lewej czy do prawej półkuli. Byłbym w stanie sobie to wyjaśnić, gdyby uczennice te przygotowywały się do teleturnieju Wielka Gra, gdzie tego typu “ciekawostki” przesądzałyby o zwycięstwie lub porażce. Jeżeli ktoś z młodszych czytelników nie wie, o czym był ten (moim zdaniem legendarny) teleturniej, to polecam się poniżej zapoznać.
Trudno mi uwierzyć w to, że temat życia i śmierci Mikołaja Kopernika był dla tych uczennic tak pasjonujący, że postanowiły sobie tak sobie o tym porozmawiać. Najprostszym i zapewne jedynym prawdziwym wyjaśnieniem zdaje się być, że to były przygotowania do sprawdzianu lub kartkówki.
Zdaję sobie sprawę, że w uszach czytelników zainteresowanych tematyką inną niż programowanie i algorytmika, podobnie absurdalny wydźwięk miałoby wysłuchanie mnie na ćwiczeniach, próbującego przekonać studentów o sensie zrozumienia kopców Fibonacciego i tego jak ich zastosowanie w miejscu typowej kolejki priorytetowej opartej na kopcu binarnym pozwala teoretycznie przyspieszyć algorytm Dijkstry na znajdowanie najkrótszej ścieżki z jednego źródła w grafie z $O(E \log V)$ do $O(E + V \log V)$. Różnica jest jednak taka, że studenci, którym opowiadam takie sprawy wybrali sobie kierunek informatyka na trzyletnie rozważania, po tym jak udowodnili już na maturze z matematyki i informatyki, że są ku temu predysponowani (i być może zainteresowani takimi rzeczami). No i jeszcze taka, że to są już jednak studia, gdzie nikomu nie zaszkodzi dotknięcie tematyki nieco bardziej naukowej, a mniej praktycznej. Jest przecież jakaś szansa, że naprawdę mówię do przyszłego naukowca, który już niebawem będzie się tym zajmował na uczelni. Gdy kiedyś nieroztropnie (był to straszliwy błąd!) zgodziłem się poprowadzić zajęcia z informatyki z uczniami klas nieinformatycznych, w pełni zdawałem sobie sprawę z tego, żeby nie próbować ładować im do głów tego typu treści. Mam wrażenie, że wielu nauczycieli nie podziela mojego zdania.
Gdyby wierzyć, że nasz mózg działa podobnie jak sieci neuronowe (w ujęciu matematyczno-informatycznym), starania nauczycielki oceniłbym bardzo negatywnie. Bombardowanie nauczonej sieci bezużytecznymi informacjami subtelnie pogarsza jakość zapamiętywania pozostałych, bardziej przydatnych w życiu (lub bardziej interesujących dla ucznia) treści. Uczeń, który da się nabrać, że warto się tego uczyć, żeby przypodobać się nauczycielowi i zgarnąć pozytywną ocenę, będzie w efekcie głupszy, a nie mądrzejszy niż wcześniej.
Czego uczy się w szkole?
Czy kiedyś też tak było? Tak. Do dzisiaj żałuję, że mój mózg marnuje energię na zapamiętanie różnicy między stalaktytem, stalagmitem i stalagnatem (jedno wystaje z góry, drugie z dołu, a trzecie i z dołu i z góry). Tak, tak, Czytelniku, już zaraziłem Cię tą wiedzą i teraz Twój mózg też traci na tym. Moja żona do dzisiaj pamięta jak powiedzieć skrzywienie boczne kręgosłupa po niemiecku. I nie, nie jest ona ani lekarką, ani nie żyje i nie pracuje w Niemczech. Gdy przez jakiś czas mieszkaliśmy w niemieckojęzycznym regionie Szwajcarii, okazało się, że dzięki tej całej pracy i nauce niemieckiego (zdała nawet maturę z tego języka) potrafiła posługiwać się językiem na podobnie słabym poziomie jak ja, który za wszelką cenę nie chciałem się tego języka nauczyć. Angielskiego zaś musiała nauczyć się dopiero po szkole. I poszło jej świetnie, zapewne dlatego, że widziała sens w uczeniu się tego.
Uczniowie często jak mantrę powtarzają a do czego mi się to przyda?. Nauczyciele na to narzekają, a ja uważam, że to w pełni sensowne pytanie i odpowiedź tym uczniom się zdecydowanie należy. System społeczny chyba w ogóle nie chce takiego kontestowania: niektóre profesje istnieją chyba tylko po to, żeby ludzie mieli pracę i coś robili. Mało kto zastanawia się czy ta praca przynosi naszemu społeczeństwu jakikolwiek pożytek.
Morał z tej opowieści chyba jest taki, że nauczyciele powinni więcej zastanawiać się nad sensem tego czego uczą. Powinno ich również bardziej interesować, czy uczniowie też widzą ten sens. Pewnie byłoby nieco łatwiej, gdyby autorzy słynnej podstawy programowej też się nieco nad tym zastanowili. Chociaż nie jestem pewien: obawiam się, że z tych rozważań mógłby wyniknąć (i pewnie wyniknie) kolejny przewrót jak co kilka lat. A jak na razie chyba nic dobrego z tych przewrotów nie wynika.
A czy Wy, Czytelnicy tego bloga, jesteście skłonni podzielić się jakąś najbardziej niepotrzebną treścią jaką nadal pamiętacie ze szkoły?