Telefon, tablet, komputer w nauczaniu dzieci
Uzależnienie od dopaminy czy sensowne narzędzie do edukacji?
Spis treści
Na tym blogu nie raz prezentowałem różne materiały edukacyjne: niektóre z nich w formie książkowej (np. Bukiety matematyczne mojego autorstwa lub podręcznik dla edukacji wczesnoszkolnej), a inne w formie elektronicznej (np. pakiet GCompris). Jako “były” programista również dla moich dzieci stworzyłem grę komputerową, którą nadal uważam za sensowne narzędzie w edukacji. Mimo zajmowania się informatyką na codzień, widzę jednak wiele zagrożeń w zastosowaniu elektroniki do edukacji najmłodszych. O tym będzie dzisiejszy wpis: rant na telefony i tablety.
Słowo wstępu o korzyściach z zastosowania elektroniki
Nie da się ukryć, że zastosowanie urządzeń mobilnych do uczenia dzieci jest atrakcyjne dla nich samych. Poprowadzenie zajęć dla przedszkolaków nie mając rekwizytów w ręku jest niemożliwe. I ja naprawdę mam to na myśli, a nie tylko tak mówię, żeby jakoś zbudować wstęp: na dosłownie każde zajęcia po prostu trzeba przywieźć ze sobą jakieś karty pracy do wypełniania, dużą kolorową mapę, tekturowe cyferki, klocki magnetyczne etc. Dzieci uwielbiają manipulować różnego rodzaju obiektami. Nie sposób je zainteresować na dłużej jakąś opowieścią czy dyskusją. Kolorowy ekran telefonu lub tableta, który zmienia się dynamicznie i łatwo go obsłużyć dotykiem, idealnie trafia w gust nawet najmłodszych dzieci. Rodzic, który na urządzeniu zainstaluje sensowną aplikację, szybko zobaczy jak jego dziecko (czasami nawet jeszcze poniżej dwóch lat) jest “zdolne”. Już tak małe dzieci potrafią bowiem dokonywać na telefonach i tabletach sensownych akcji, co na wielu niewprawionych obserwatorach bez takiej wiedzy może robić nieuzasadnione wrażenie.
Różnica między telefonem/tabletem a komputerem. Albo raczej “internet kiedyś, a internet dziś”
Ktoś, szczególnie z mojego pokolenia (roczniki w okolicach 1990), mógłby słusznie podnieść, że pamięta jak za młodu otrzymał komputer i że dzięki temu sporo się nauczył. Wiele z tych osób zapewne pracuje teraz w biurach, wykorzystując zdolności, które nabyły od lat najmłodszych. Pamiętam doskonale jak technologia dopiero się pojawiała: nawet najlepszy komputer kupiony dzisiaj, już za rok był taki sobie, a za dwa lata był naprawdę kiepski. Pamiętam encyklopedie multimedialne, w których znajdowały się ciekawe prezentacje, filmy i animacje, przeklikiwanie się po poszczególnych hasłach oraz odpowiadanie na pytania z quizów. Pamiętam też jak jako dziecko zamówiłem sobie darmowe płyty CD z Ubuntu Linux 6.06 i zdziwienie, gdy rzeczywiście przyszła do mnie darmowa paczka z zagranicy. A potem te emocje, gdy próbowałem sobie ustawić cokolwiek na tym nowym systemie, żeby odzyskać funkcjonalność, która wcześniej działała.
Komputer fascynował młode pokolenie, każdy musiał go mieć. Z drugiej strony: rodzic najczęściej nie był w stanie istotnie pomóc dziecku w obsłudze nowej maszyny. Wiedzę trzeba było zdobywać samemu, najpierw od znajomych, potem z czasopism, a jeszcze później z internetu. Jeżeli się nie umiało: można było zagrać co najwyżej w pasjansa. Oczywiście, można było poprosić kolegę, żeby dostarczył nowe gry, ale żeby je uruchomić, również trzeba było się na tym znać (ot, choćby zainstalować cracka w pirackim oprogramowaniu: kiedyś trochę inaczej patrzyło się na kwestię praw autorskich). No i komputer dostawało się “na komunię” czyli zazwyczaj w wieku 7-8 lat.
W obecnych czasach zdarza się, że dzieci dostają swoje własne tablety jeszcze zanim zaczną mówić. W przedszkolu mniej więcej połowa dzieci, z którymi się zetknąłęm potwierdziła mi, że mają swoje własne telefony (niektórzy dodali przy tym, że “bez karty SIM do dzwonienia”). Komputer został zastąpiony telefonem lub tabletem. Obsługa komputera została znacznie uproszczona, a obsługa telefonu czy tableta jest jeszcze o kolejny poziom niżej. W dodatku rodzice również często są uzależnieni od technologii, a więc bez problemu potrafią “wspomóc” swoje pociechy samodzielnie instalując im odpowiednie aplikacje. Aplikacje na komórkę lub tablet są odpowiednio przygotowane (na komputer od jakiegoś czasu zresztą też), aby absorbować uwagę na jak najdłużej. Czyż nie w Facebooku wymyślili (no dobra, świadomie zaadoptowali) infinite scroll’a? Po co? Dlaczego nie pozostali przy typowej paginacji? Dlatego, że typowy człowiek musiałby, gdy przejrzy stronę pierwszą, podjąć bardziej świadomą decyzję czy przełączyć się na stronę drugą. A potem po przejściu drugiej strony i trzeciej. W końcu zorientowałby się, że traci czas na oglądanie reklam. Ale spece od psychologii wraz z tymi od marketingu wymyślili, żeby użytkownik takich decyzji nie musiał podejmować: gdy pasek przewijania zjedzie odpowiednio nisko, w tle przeglądarka załaduje kolejną część feed’u. Po przewinięciu paska do końca treści są już załadowane. Bo gdyby nie były, ponownie byłaby szansa, że jedna-dwie sekundy oglądania “loading spinnera” to byłoby już za długo i człowiek zamknąłby aplikację.
Za czasów młodości pokolenia Y przemysł utrzymania uwagi w celu zaprezentowania większej liczby reklam nie był jeszcze tak rozwinięty jak jest teraz. Internet nie był tak szybki: jedna sekunda więcej ładowania strony nie była decydująca dla tego czy użytkownik nie zrezygnuje z przejrzenia treści. Materiały w internecie były tworzone przez ludzi, a nie przez boty, których jedynym zadaniem jest spowodować, że dana treść pojawi się o dwie pozycje wyżej w Google’u. Spróbujcie teraz wyszukać kiedy są niedziele handlowe.
Zdecydowana większość dorosłych jest całkowicie uzależniona od telefonu: zabiera go ze sobą do toalety, nawet w największym ścisku w metrze wyciąga go, żeby obejrzeć jeszcze dwa dodatkowe filmiki na TikToku, a czasami zmusza swoje dziecko na placu zabaw, żeby bawiło się w konkretnej strefie, gdzie akurat jest blisko gniazdko z prądem, żeby tam podpiąć telefon. Nie wyolbrzymiam nawet trochę: wszystko to widziałem na własne oczy.
Przy okazji tutaj mały wtręt lub ciekawostka: przeczytałem w internecie bardzo ciekawy wniosek, który skrócę do tego, że moje pokolenie jest tym, które musiało ustawiać rodzicom drukarkę, a które również musi/będzie musiało ustawiać drukarkę swoim dzieciom. Nadal zadziwia mnie, że nastolatkowie, których przyszło mi uczyć w szkole, miewają problemy z obsługą podstawowych aplikacji na komputerze. Zanim zaczniemy programować, należy im wytłumaczyć jak przebrnąć przez klasyczny Windows’owy instalator klikając Next, Next, Next, akceptuję umowę licencyjną, Next, Next, nie chcę malwaru, Next.
W przedszkolu na jedne z ostatnich zajęć przyniosłem komputer, klawiaturę i grę Math Racer. Zdarzyły się dzieci sześcioletnie, które nie wiedziały, że klawisze na klawiaturze należy wciskać, a nie tylko ich dotykać, żeby zadziałały. Tak bardzo w głowie zakorzenił się schemat ekranów dotykowych i tak bardzo obecnie młodzi ludzie nie potrafią używać komputerów.
W czasach młodości pokolenia Y, celem przygotowanego oprogramowania i treści w internecie nie było sprzedanie czegoś więcej. Autor produktu cyfrowego cieszył się, jeżeli użytkownik naprawdę kupił (a nie spiracił) i nie potrzebował w samym produkcie wyświetlać dodatkowych reklam, lokować innych produktów etc. Autor artykułu w internecie cieszył się, że jego blog czy forum zyskuje na popularności. Nie myślał od razu o tym jak zmonetyzować to co zrobił. Spróbujmy teraz wpisać w Google zapytanie tablet dziecko. Pierwsze dwa wyniki wyszukiwania jakie otrzymałem prowadzą do sklepów z elektroniką, strony zatytułowane są Tablet dla dzieci. Potem jest Google’owa belka a’la’ modne ostatnio AI zawierająca listę pytań. Pojawia się między innymi pytanie Czy warto kupić dziecku tablet?
Dalej już tylko oferty od sprzedawców. Nawet jeżeli mamy jakieś wątpliwości i klikniemy proponowane przez Google’a pytanie, dostaniemy od razu tę samą odpowiedź jak z powyższego obrazka. Oraz dziesięć kolejnych wyników, w których przykładowo Magazyn Ceneo zamieszcza artykuł z pytaniem Tablet dla dziecka: dobry czy zły pomysł?. Obok samej treści (jasno pozytywnej dla tabletów) znajduje się… lista ofert tabletów do przejrzenia na Ceneo.
Kiedyś byliśmy ostrożniejsi konsumując treści zapisane w internecie. Gdy pojawiło się Allegro, czymś wybitnie nienaturalnym było przelać komuś pieniądze za produkt, który dopiero miało się otrzymać. Królowały przesyłki za pobraniem, a i tak często zastanawialiśmy się, czy zamiast zamówionej rzeczy nie przyjdzie aby kilka ziemniaków. Teraz przez myśl nie przyszłoby nam, że ktoś może nas w ten sposób oszukać: zamówienie opłaca się bramką płatności, dobiera się jeszcze dodatkowy (rzekomo też potrzebny) produkt, żeby przesyłka była darmowa, bo Allegro Smart działa tylko od pewnej kwoty i następnego dnia odbiera się produkt w paczkomacie. Oczywiście samą transakcję często finalizuje się w telefonie komórkowym za pomocą dosłownie kilku dotknięć ekranu.
Tak jak wspomniałem: dorośli (tak, ja też) są całkowicie uzależnieni od urządzeń mobilnych. A pierwsze urządzenia dostali lub kupili sobie najwcześniej w wieku nastoletnim. Jakim cudem niby dzieci, które dostaną swoje telefony i tablety zanim jeszcze nauczą się kreślić litery, miałyby nie uzależnić się od nich? Trzeba naprawdę dużo wiary i braku chęci w jakąkolwiek krytyczną analizę, żeby uwierzyć, że tablet na pewno nie odbije się negatywnie na zachowaniu malucha, jak to wmawiają nam ci, którzy mają interes te tablety nam sprzedawać.
Konkrety od specjalistów
No dobrze, może ci sprzedawcy i próbują nam sprzedać te telefony i tablety, żebyśmy mieli chwilę spokoju od dzieci, ale co w tym złego?
W przypadku dzieci najmłodszych sprawa jest bezdyskusujna. Najchętniej odesłałbym bezpośrednio do źródła (tutaj, tekst artykułu naukowego do pobrania za darmo, klikając Download), ale wiem, że czas Czytelnika jest ograniczony, więc pozwolę sobie streścić wnioski prof. Gruszczyk-Kolczyńskiej w tej sprawie:
- Dotykanie płaskiego ekranu, a dotykanie rzeczywistych, trójwymiarowych obiektów to zupełnie inne doświadczenia sensoryczne. Najmłodsi dopiero budują sobie powiązania reprezentacji wizualnych, czuciowych, ruchowych obiektów. Tablet zaburza te powiązania: piesek jest miękki, szczeka, ma zapach, można go pogłaskać, ale może też ugryźć, nie jest zaś płaski, nie można go też przesunąć w dowolne miejsce za pomocą przesunięcia palca. Zdarza się, że dzieci najpierw poznają reprezentacje wirtualne obiektów, a dopiero później ich reprezentacje rzeczywiste. Skąd mają wiedzieć co jest prawdziwe?
- Doświadczenia z łatwością użytkowania tabletu i telefonu, wielkiej siły ruchu palca, która potrafi przesuwać, zmieniać i robić fajerwerki, stoją w dużym kontraście z innymi formami edukacyjnymi. Tradycyjna książka, której co najwyżej można zmienić stronę jest mało atrakcyjna w porównaniu do tableta. Przesuwając palcem po stronie książki nie uda się przesunąć narysowanego tam pieska.
- Dziecko na tablecie może robić rzeczy, których w świecie rzeczywistym robić nie może. Łatwo upiec ciasteczka w świecie wirtualnym, przesuwając opakowanie z mąką do wirtualnej miski. W praktyce jednak nie jest tak łatwo. Świat rzeczywisty może okazać się więc mało atrakcyjny, a dziecko nie raz będzie zaskoczone, że reprezentacje na tablecie były bardzo uproszczone. Gra strategiczna, która wydaje się rodzicowi rozwijająca, umożliwia dziecku w ciągu jednej godziny podbicie pół świata. Przesunięcie całej dywizji wojska sprowadza się do dwóch dotknięć palcem. Brak takiej samej sprawczości w świecie rzeczywistym będzie wymagał adaptacji, która może wyglądać bardzo różnie i rzadko kiedy z pożytkiem dla dziecka.
W stosunku do nieco starszych dzieci, które mają już zakorzenione reprezentacje rzeczywiste obiektów i można przypuszczać, że odróżniają świat rzeczywisty od wirtualnego, część z tych uwag przestaje mieć zastosowanie. Nadal jednak pozostaje bardzo wysokie ryzyko uzależnienia, mniej okazji do socjalizacji z innymi dziećmi i godziny czasu, w których można by było zrobić coś innego. Dziecko nie będzie krytykować wyników wyszukiwania Google’a i analizować je tak dokładnie jak ja. Odpowiedzi z ChatGPT czy Wikipedii będą tymi właściwymi odpowiedziami. Jeśli czegoś nie da się tam znaleźć, to tego nie ma. Szczerze, do podstawowego funkcjonowania w świecie to jest wystarczające, ale z drugiej strony już trudno mi uwierzyć, że osoby funkcjonujące w ten sposób będą miały łatwo w dostaniu się na szczyt drabiny społecznej.
Podsumowanie
Zdecydowanie odradzałbym stosowanie telefonów komórkowych i tabletów dla dzieci młodszych niż 2 lata. Jest to zawsze szkodliwe, niezależnie od pobudek czy ewentualnych prób stosowania aplikacji edukacyjnych.
Wyobrażam sobie próby użycia elektroniki w przypadku dzieci starszych, ale zawsze (a nie tylko za pierwszym razem) wspólnie z rodzicem. I zaznaczam, że mam na myśli wspólnie z rodzicem, a nie pod nadzorem rodzica, polegającym na tym, że rodzic siedzi obok dziecka zanurzony w swoim telefonie komórkowym. Tak, też niestety sam się na tym łapałem: zmęczony po powrocie z pracy już od progu napotykam córkę, która pyta czy się pouczymy. Łatwo dać jej tableta, a obok tylko siedzieć i scrollować. Nie wciskajmy sobie kitu, że małe dziecko tego braku zainteresowania nie widzi.
Moim zdaniem jest sens uczyć dzieci obsługi komputera i stosować to narzędzie do nauczania nie tylko samej informatyki. Między innymi dlatego publikuję na blogu różnego rodzaju narzędzia edukacyjne. Uważam jednak, że czym innym jest komputer, a czym innym telefon lub tablet. Co więcej, nawet komputer/internet nie jest już tak bezpieczny dla młodszych jak był kiedyś.
Jako rodzic, zwlekam maksymalnie z ewentualnym zakupem telefonu dla najstarszego syna. Raczej będzie musiał go sobie kupić sam i nie zabronię mu, ale wiem, że to nie będzie dla niego nic dobrego. Jasne, że byłbym spokojniejszy o jego samodzielną podróż ze szkoły do domu, mogąc po prostu do niego zadzwonić. Z drugiej strony wiem doskonale, że wchodząc do szkoły po schodach miałby głowę spuszczoną nie dlatego, żeby obserwować schody i się nie potknąć, tylko z powodu ekranu smartfona: widziałem inne dzieci, które właśnie tak robiły i dlatego właśnie chcę odwlec ten moment tak długo jak się tylko da.
A może przesadzam? Sekcja komentarzy pozostaje otwarta, zapraszam do dyskusji.